poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 1

-Jak się czułeś?
-Jak? Wyobraź sobie.


Siedzieliśmy w jego pokoju, jak to często robiliśmy po zajęciach. Zawsze dobrze czuliśmy się w swojej obecności, nie przeszkadzało nam milczenie. On czytał książkę, ja starałem się robić zadanie z matmy. Starałem, bo nie mogłem się skupić, przez ciągłe zerkanie na jego skupioną twarz. Nie mogłem już wytrzymać i powiedziałem to, co męczyło mnie od miesięcy.
-Chcę się z Tobą kochać.
-Co? – uniósł głowę znad książki i popatrzył na mnie mocno zdezorientowanym wzrokiem.
-Kochać. Chcę się z tobą kochać.
-Ale jak to? – parsknął.
Co jak to? Co mam mu odpowiedzieć? Opisać wszystkie moje wyobrażenia ze szczegółami?
-Chciałbym cię całować, potem rozebrać-
-Przestań! Nie rób sobie takich żartów, to nie jest zabawne – wykrzywił twarz w grymasie… obrzydzenia? Brzydził się tego, brzydził się mnie. Może nie bezpośrednio, myślał przecież, że żartuję, ale ta reakcja mówi sama za siebie. Jak mam zareagować? Przyjąć jego punkt widzenia i roześmiać się, czy powiedzieć prawdę?
-Nie żartuję – powiedziałem w końcu ze ściśniętym gardłem. Serce biło mi jak szalone, aż się przestraszyłem, że stanie z przepracowania.
-Weź przestań – prychnął lekceważąco – Nie wkurwiaj mnie – ponownie pochylił się nad książką. Nie wziął mnie na poważnie. Zdecydowałem, że skoro odważyłem się to powiedzieć, to mogę posunąć się dalej.
Odłożyłem zeszyt i wstałem. Pochyliłem się nad nim, opierając dłonie o krzesło i blat, przy którym siedział. Popatrzył na mnie niepewnie, ze zmarszczonymi brwiami.
-Co- - nie dałem mu dokończyć i pocałowałem. A zaraz potem straciłem grunt pod nogami.
-POJEBAŁO CIĘ?! – krzyknął przewracając krzesło.
Podniosłem się rozcierając obolały tyłek.
-Powiedziałem, że nie żartuję – mruknąłem. Cała ta sytuacja zaczynała mnie przerażać, ale nie było już odwrotu.
-Ty… Ty jesteś… - po jego twarzy ponownie przemknęło obrzydzenie, co mnie zabolało.
-Gejem – potwierdziłem jednak.
-Kurwa – przeczesał nerwowo włosy – Wyjdź.
Zamurowało mnie.
-Wyjdź!
Wyszedłem. Z jego pokoju, z domu i poszedłem na przystanek. Nie myślałem o niczym, otępiały wracałem do domu. Rodzice nie zainteresowali się moim powrotem, zajęci oglądaniem filmu, a siostra siedziała w swoim pokoju z telefonem przy uchu. Poszedłem do swojego pokoju i się położyłem, ale nie mogłem zasnąć.


-To było moje pierwsze fatalne zauroczenie, nie ważne jak głupio to brzmi. Przestał się do mnie odzywać, nawet na mnie nie patrzył. Wpadłem w jakiś stan "półsnu", nic mi się nie chciało. Odmowa jak odmowa, ale to, że się do mnie nie przyznawał… Zniósłbym wszystko: pobicie, wyzwiska, nienawiść. Ale to? To było najgorsze. Stwierdziłem, że skoro ludzie tak reagują na gejów, to nie chcę być jednym z nich – westchnąłem ciężko - Pierwszy raz od wielu lat się poryczałem. Gdy Kaśka, moja siostra weszła do mojego pokoju, przeraziła się. No cóż, przedstawiałem sobą dość żałosny widok: skulony na łóżku, zasłaniałem się rękoma, by nie było nic słychać – zaczerpnąłem głębszy oddech - Chciała ode mnie wyjaśnień, ale nie udało mi się nic powiedzieć. Wtedy mnie zwyczajnie przytuliła. Od tamtego momentu mamy lepszy kontakt. Bo widzisz, zawsze mnie trochę wkurzała. Jest starsza, zawsze byłem do niej porównywany i jakoś nigdy w naszych rozmowach, nie poruszaliśmy poważniejszych tematów. Gdy zobaczyła mnie płaczącego, coś się zmieniło.
-A co z tym kolesiem? – spytał Tomek.
-Nie utrzymywaliśmy już kontaktów.
-Idiota.
-Bywa.
-Ale nie powiedział o tobie reszcie klasy?
-Nie, to nie w jego stylu – uśmiechnąłem się smutno – Chcesz coś do picia?
-Kawę, albo co tam masz.
Poszedłem do kuchni zrobić nam kawę. Jak wracałem do pokoju, zgarnąłem też paczkę krakersów z szafki. Zastałem Tomka w dość dziwnej pozycji. Klęczał na podłodze przed kanapą, z głową tuż przy ziemi.
-Stary, co ty robisz? – spytałem stając nad nim – Przerzuciłeś się na islam, czy co?
Podniósł się do klęczek z cichym prychnięciem.
-Coś mi wpadło pod kanapę.
-Coś?
Postawiłem kawy i krakersy na stoliku i przykucnąłem obok niego.
-Przeglądałem te gazety – kiwnął w stronę kupki magazynów leżących na podłodze – kiedy coś z nich wyleciało. Nie mam pojęcia co to było, ale wpadło właśnie tam…
-Zostaw, pewnie nic ważnego. Te gazety leżą tu już kilka lat.
Usiadłem na fotelu otwierając od razu krakersy. Tomek mnie posłuchał i porzucił poszukiwania. Upił trochę kawy, parząc się w język. Po kilku ciekawych przekleństwach odezwał się swoim wiecznie chrapliwym głosem:
-To kto był następny?
-Hm?
-No, twój kolejny obiekt westchnień – wyjaśnił.
-Ach. No i tu był problem. Przecież postanowiłem sobie nie być gejem. Więc starałem się zdusić w sobie wszelkie... odruchy. Nawet nieźle mi to wychodziło. W trzeciej klasie poznałem dziewczynę z którą mi się świetnie gadało i do głowy przyszedł mi pomysł, żeby spróbować się z nią umówić.
Tomek spojrzał na mnie jak na idiotę.
-Wiem, że debilny pomysł, ale wtedy wydawał mi się idealnym rozwiązaniem, poza tym, dobrze się stało, że to zrobiłem.
-Dobrze?!
-No. Zaprosiłem ją na randkę, a ona jakoś na mnie dziwnie popatrzyła i powiedziała coś w stylu: „To ty nie jesteś gejem?” – roześmiałem się – Przestraszyłem się jak cholera, bałem się że to widać. Dopiero później wytłumaczyła mi, że potrafi stwierdzić takie rzeczy praktycznie od razu. Jak chciałem zaprzeczyć, że nie jestem homo, powiedziała tylko : „Ta, jasne. Jak chcesz, mogę być twoją przykrywką, tak dla jaj”. Mniej więcej tak to szło.
-Tak po prostu zaproponowała?
-Dokładnie. Skorzystałem z jej propozycji. I w zasadzie do końca roku szkolnego byliśmy parą. Tylko, że mi to nie bardzo służyło. To znaczy, pozory zostały zachowane, ale czułem się coraz gorzej.
-Ok, ale co z tego dobrego wyszło? Bo nie kumam – zapytał.
-A to, że była moją pierwszą przyjaciółką, która o mnie wiedziała. Do teraz utrzymujemy kontakt.
-Aha. To wracając do twojego roku szkolnego… Co to znaczy, że gorzej się czułeś? Wyrzuty sumienia?
-Hm. Wyrzuty nie, przecież postawiła sprawę jasno – mieliśmy coś w rodzaju otwartego związku. A co do mnie… Nie wiem, byłem chyba nieznośny, bo siostra nie mogła ze mną wytrzymać. Nie obchodziło mnie to, było mi wszystko jedno. W końcu Kaśka wzięła mnie na spytki. Pokłóciliśmy się, zdaje mi się że wykrzyczałem jej wtedy coś w stylu: „Bo ja kurwa chcę, żeby mi się dziewczyny podobały!”. No i wyszło na jaw.
-Jak zareagowała? Z tego co się orientuję, to ona jest dość konserwatywna.
-Konserwatywna? – parsknąłem – za mało ją znasz. Fakt, może sprawiać takie wrażenie, ale tylko z początku. Ale co do jej reakcji to…


-Ty jesteś gejem? To dlaczego gzisz się z tą… Jak jej tam…
-Kaśka!
-Też Kaśka?
-Nie! O tobie mówię, żebyś dała mi spokój!


-I tyle - roześmiałem się -To było zabawne… Znaczy się, wtedy nie, tylko teraz jak na to patrzę. Kaśka nie potrafiła zrozumieć, czemu się nie akceptuję. Tak długo nawijała mi, że to w porządku być gejem, jestem jaki jestem, i tak mnie kocha; że w to uwierzyłem. Niby oklepane pierdoły, a dodają otuchy.
-Świetna siostra – stwierdził Tomek z uśmiechem – Mi też by się taka przydała.
-Przecież ty i tak masz wszystko w dupie.
-Bez przesady.
-No tak, obchodzi cię tylko ta blond cizia.
Teraz on wybuchnął śmiechem.
-Już nie jesteśmy razem. Ale nie odbiegaj od tematu, jesteśmy na etapie jak się pogodziłeś ze swoim homo-ja. I co dalej?
-Naprawdę tak cię to interesuje?
-Obiecałem ci, że spróbuję pomóc, chociaż jeszcze nie wiem w czym.
-Okej... Znalazłem faceta na studiach, na pierwszym roku, ale to był dupek.
-Kurwa, kolejny?! – jęknął.
-Jak widać mam do nich pociąg – zażartowałem grobowym tonem – Nawet nie warto o nim wspominać. Był chwilę, popieprzył i zniknął. Taki tam narcyz… Dopiero później, spotkałem Artura.
Tomek wyczuł, że oto dotarliśmy do właściwej historii. Może dlatego, że Artur to pierwszy mój facet, którego mu przedstawiłem, a może dlatego, że uśmiechnąłem się wymawiając jego imię.
-I co nim? – w końcu przerwał ciszę.
-Cóż – dopiłem kawę, namyślając się co odpowiedzieć – Nie wiem od czego zacząć. Byliśmy na tym samym roku scenografii, mieliśmy wspólnych znajomych, a co za tym idzie często widywaliśmy się na imprezach. On się nie krył ze swoja orientacją, ja zresztą też niespecjalnie. To znaczy, nie ogłaszałem tego wszem i wobec, ale jak ktoś spytał, to nie przeczyłem. Po którejś z imprez, stało się coś, po czym zaczęliśmy się sobie bardziej przyglądać. Nie pamiętam co to było…
-Akurat – wtrącił Tomek.
-Teraz mi nie przerywaj, bo nie skończę.
-Ok., sory.
Odetchnąłem.
-Spotykaliśmy się coraz częściej, przespaliśmy się ze sobą i… było nam mało – zaśmiałem się – W połowie studiów zamieszkaliśmy ze sobą, wtedy też zmienił kierunek na historię sztuki. Stwierdził, że to jest coś co go naprawdę interesuje. Po roku wyjechał na stypendium do Belgii, myślałem, że oszaleję. Pięć miesięcy ze swoim facetem na skype’ie. Pierdolca dostawałem, z czego znajomi mieli niezły ubaw. W ogóle to uważali nas za parę idealną, a przecież żadna taka nie jest. Zawsze są jakieś spory i nawet całkiem głośne. No nic, skończyłem studia, pracowałem przez jakiś czas z taką jedną kobietą, przy scenografii do spektaklu, on miał praktyki w podstawówce i pracował dorywczo. To był dość intensywny okres, na szczęście kobieta z którą pracowałem poprosiła mnie o współpracę przy swoim kolejnym przedstawieniu, a w międzyczasie pracowałem w Młodzieżowym Domie Kultury, tam pomagałem prowadzącej koła teatralnego - machnąłem ręką - Mniejsza o to, mieliśmy płynność finansową - zaśmiałem się - Na tyle, że kilka razy odwiedziliśmy jego znajomych w Belgii – westchnąłem – chcesz jeszcze pić?
-Co? – zdezorientowany wyraz twarzy Tomka mnie rozbawił – Miałem ci nie przerywać, a sam to robisz! Nic nie chcę, mów dalej.
-No dobrze. To przejdę już do bliższych nam czasów... Kiedy ja jeździłem po poznańskich teatrach czepiając się każdej okazji zarobku, Artur skończył studia, znalazł pracę w podstawówce i można powiedzieć, że staliśmy się... Hm. Stabilni.

Ktoś przejechał delikatnie palcami po moim karku, sunął nimi wzdłuż pleców, po kręgosłupie. Usłyszałem jak szepce moje imię. Mógłbym leżeć w nieskończoność, pieszczony tymi palcami i głosem.
            -Leon, wstawaj.
            -Mhm – mój sprzeciw był bardzo elokwentny.
            Palce zjechały niżej, na…
            -Ała! – oburzyłem się, otwierając oczy. Właśnie otrzymałem siarczystego klapsa w tyłek – Za co to było?
            -Za nieusłuchanie – śmiech – Wstawaj, spóźnisz się.
            -Ta, bo akurat potrzebuje niańki.
            -Potrzebuje, właśnie dlatego Cię zatrudniła. Dalej, zrobiłem tosty.
            Wstał i wyszedł z sypialni. Nie chciałem przegapić jego tostów, więc też się podniosłem. Gdy wszedłem do kuchni, już w pełni ubrany, Artur zalewał kawę.
            -Trzymaj – podał mi kubek i usiedliśmy przy stole. Normalnie tostów bym nie tknął, mam przed nimi jakiś wstręt. Ale zrobione przez niego mógłbym jeść codziennie.
            Wgryzłem się w jednego i zastanawiałem, jaki dzisiaj będzie dzień. Czy dzieciak, którego pilnuję, znowu będzie płakać? Jeśli tak… Matka pomyśli sobie nie wiadomo co i mnie zwolni. A on po prostu chce, żeby wróciła z pracy. Nie wraca, to ryczy.
            -Co, nie wyspałeś się?
            -A jak myślisz, czyja to wina?
            -Nie wiem. Może sąsiadów? W nocy byli dość głośni - uśmiechnął się drapieżnie. Taa, jasne. Po obu stronach mamy starsze osoby.
            -Sąsiedzi, którzy byli głośni – niedługo udało mi się utrzymać powagę. Wybuchliśmy śmiechem – Kto tym razem przyszedł?
            -Pani Asia.
            -Przecież ta babcia ledwo słyszy! Chyba że siedzi ze szklanką przy ścianie.
            -Nie wiem, ale powiedziała, że jeszcze raz zachowamy się jak – cytuję – „króliki przed końcem świata”, to wezwie policję – kąciki jego ust i głos drgał od powstrzymywanego śmiechu.
            -Już to widzę – parsknąłem w kawę – Uzbrojeni faceci wpadają do naszego mieszkania i zastają nas w dość jednoznacznej pozycji. Ciekawe jak by zareagowali.
            -Sprawdzimy?
            -Bez przesady. Takim ekshibicjonistą nie jestem.
            -„Takim”? No ładnie, czego ja się dowiaduję po tylu latach…
            Kopnąłem go pod stołem. Zaśmiał się tylko. Uwielbiam jego śmiech, sprawia, że chcesz się śmiać razem z nim, przed czym nigdy nie mogłem się powstrzymać. Nigdy też nie próbowałem tego zrobić.
            Skończyliśmy śniadanie, i zeszliśmy do samochodu. Po drodze do podstawówki minęliśmy nawet sporo aut, siódma rano nie jest jakąś niezwykłą godziną do podróży.
            Wysadził mnie na przystanku i pojechał dalej. Poczekałem na autobus, pojechałem i byłem na miejscu. Jak każdego poniedziałku od lipca. Można powiedzieć, że to była moja praca dorywcza.
            Pani Elżbieta Nowak – matka Tomka, czyli dziecka które pilnuję; seksoholiczka – jak zwykle stała przy oknie kuchennym i mnie wypatrywała. Gdy wchodziłem na stopnie jej domu, nie musiałem pukać, drzwi już stały otworem, a za nimi wypindrzona Elżbieta. („Mów mi Elżbieta, złotko”). Wręczyła mi kluczyki i poszła do swojego samochodu, informując, że Tomek jest w objęciach Morfeusza.
            Skąd wiedziałem, że jest seksoholiczką? No cóż, po pracy zawsze wracała z jakimś facetem, mówiąc mi, żebym posiedział jeszcze godzinkę z Tomkiem i czymś go zajął. Ach nie, to tylko moja wyobraźnia, pewnie pokazuje im swoje znaczki.


       -Dlaczego tyle o niej opowiadasz? – zapytał.
             -Możesz mi nie przerywać? – zirytowałem się.
             -Och daj spokój, ciekawi mnie to.
             -W pewnym sensie odegrała znaczącą rolę w moim życiu.
             -Tak? Jaką?
             -Właśnie do tego zmierzałem.


            Pojechała do pracy. Zdążyłem obejrzeć jakiś film, zanim Tomek się obudził. A kiedy on się obudzi, wymaga od człowieka poświęcenia całkowitej uwagi. Co chwilę coś połyka, rozwala, zadaje pytania na które nie idzie odpowiedzieć, a co najgorsze: ryczy. Jedyne, co go uspokaja w takim momencie, to śpiew - Tak, musiałem mu śpiewać, kurwa nie ryj się - W życiu bym tego nie zrobił, gdyby był tam ktoś jeszcze oprócz dzieciaka. Nie chciałbym się narażać na kpiny.
            Tamtego dnia było spokojnie. Zrobiłem mu jedzenie i zająłem jakąś zabawą, a sam mogłem w tym czasie poczytać. Na dwór nie miałem ochoty wychodzić, bo zaczęło padać. Czas szybko leciał i wszystko szło dobrze, dopóki młody nie zapytał kiedy wróci mama. Wyjaśnienie dwulatkowi, że mama jeszcze pracuje, nie jest łatwe. W jego słowniku nie istnieje taki termin jak „jeszcze trochę”. A ona naprawdę miała wrócić za kilkanaście minut.
            Wziąłem go na ręce, ale nie pomogło.
-Tomek… Proszę Cię, mama zaraz wróci – wyjęczałem. Ale na nim prośby nie robiły żadnego wrażenia, zacząłem więc nucić pod nosem kołysankę, pierwszą lepszą, która przyszła mi do głowy.
Oparłem się o wysepkę kuchenną, nucąc i zastanawiając się, co on w tej swojej matce widzi? Przecież zostawia go z obcym facetem (czyt. Mną) na długie godziny, a po powrocie pewnie też za dużo się nim nie zajmuje. Nie rozumiem. Z rozmyślań wyrwał mnie męski głos, na który aż podskoczyłem:
-Ładnie.
-Kurwa! – wyrwało mi się. Obejrzałem się przez ramię i ujrzałem źródło tego głosu. W wejściu do kuchni stał niski, uśmiechnięty mężczyzna, mógł być koło pięćdziesiątki.
-Kim Pan…? – spytałem przyglądając mu się uważnie.
-Przepraszam, nie chciałem Cię przestraszyć. Jestem Świętosław Dobrzeniecki – podszedł i wyciągnął rękę w moją stronę. Uścisnąłem ją, drugą trzymając Tomka.
-Leon Bielec.
-O, widzę że w pańskim przypadku rodzice trafnie nadali imię. Bez obrazy oczywiście…
-Oczywiście – zaśmiałem się nerwowo.


-Pił do twoich rudych włosów?
-Raczej.


Gość chciał coś jeszcze dodać, ale weszła Elżbieta.
-Tutaj Pan jest – zaświergotała – Widzę, iż mój skarbek śpi, to dobrze… Przypilnuj go jeszcze złotko, zaraz przyjdę – z tym poleceniem zwróciła się oczywiście do mnie, po czym chwyciła Świętosława pod ramię i pociągnęła za sobą. Przerzuca się na starszych? Nie mój interes.
            Dopiero teraz zauważyłem, że Tomek faktycznie zasnął. Położyłem go na kanapie, przykryłem kocem i wróciłem do lektury. Jednak już po chwili usłyszałem jak schodzą po schodach i się z czegoś śmieją. Trochę mnie to zaskoczyło, myślałem, że dłużej będę musiał tam siedzieć.
            -…dobrze, przekażę – usłyszałem.
            -Miło było Cię poznać, Leon. Do zobaczenia.
            -Wzajemnie, do widzenia.
            Pożegnali się ze sobą (cmok w policzek) i Elżbieta, jakaś taka uśmiechnięta usiadła koło mnie z gracją. Zawsze tak siada. W ogóle cała jest „och i ach”.
            -Leonie – i wymawia imiona z namaszczeniem – To był mój dobry znajomy, z czasów studiów, był moim wykładowcą, ale… Ale to rzecz nieistotna. Pytał o ciebie, więc mu trochę opowiedziałam. Jaką to jesteś nieocenioną pomocą i że aktualnie masz drobne kłopoty finansowe, ponieważ nie mogłeś znaleźć pracy w zawodzie – lekka przesada Elżbieto – Na co on się zapytał, jaki to zawód uprawiasz, wiec powiedziałam: scenografia. Tak się na tą wiadomość ucieszył, iż nie mogłam odmówić…
            -Odmówić? – zapytałem niepewnie, trochę przytłoczony sposobem jej wypowiedzi. To się strasznie rzuca na mózg, potem w domu Artur się ze mnie nabija, bo zaczynam mówić podobnie. Współczuję Tomkowi, dzieciak będzie miał przesrane.
            -Prosił, bym Cię spytała, czy nie zechcesz dla niego pracować? Widzisz, sam by Cię o to zapytał, lecz spieszył się na spotkanie. Świętosław jest dyrektorem teatru i poszukuje właśnie scenografa, bo ostatniego musiał zwolnić za coś tam… - machnęła ręką - A więc?
            -Ja… Nawet nie wiem gdzie jest ten teatr.
            -Och, to ten na Gołębiej. Powiedział, iż jeśli będziesz zainteresowany, to masz się zjawić w sobotę o dwunastej, będziecie mogli się trochę poznać. I jeszcze-
            -Mama? – Tomek w tym momencie postanowił się obudzić.
            -Tak moje słoneczko! Mamusia już jest – pocałowała go w czoło. No, może i nie jest tak okropną matką, za jaką ją uważam…
            -To by było na tyle – wymruczała zza ramienia Tomka – Pieniądze za dzisiaj leżą na blacie, w kuchni. A, w piątek nie musisz przychodzić, zostaję w domu.
            -Dobrze, dziękuję. Do widzenia.
            -Papa. No Tomuś – Tomuś! – powiedz pa, pa.
            Wziąłem pieniądze i wyszedłem.


            -Tak poznałem Świętosława i całą resztę jego zespołu – usiadłem po turecku na fotelu.
            -Czyli poszedłeś na to spotkanie?
            -Poszedłem, ale Arturowi nie powiedziałem. Może nie chciałem zapeszać. Poza tym szedłem w ciemno.
            -Coś mi się wydaje, że nie był to dobry pomysł.
            -Co? Dlaczego?
            -No, zazwyczaj takie tajemnice nie skutkują niczym dobrym.
            -Weź przestań – parsknąłem śmiechem – To nie jest jakaś telenowela, tylko zwykłe życie. Co z tego że mu o tym nie powiedziałem? Myślisz, że jak się już dowiedział zrobił mi awanturę? Cieszył się.
            -Ach, to spoko. Mów dalej.
            -Lubisz dramatyzować - potrząsnąłem głową.

            Na spotkanie przygotowałem się solidnie. Wziąłem wszystkie dokumenty, które mogły mi się przydać, portfolio i... i poszedłem. Okazało się, że jest to teatr prywatny. Znalezienie go nie zajęło mi wiele czasu, gorzej ze znalezieniem jego dyrektora. Kobieta z kasy skierowała mnie do jego gabinetu, w bocznym korytarzu, ale tam go nie było. Z drzwi obok wychodziła jakaś kobieta, więc zwróciłem się do niej.
            -Przepraszam, wie pani gdzie jest dyrektor teatru?
            Zatrzymała się i zmierzyła mnie wzrokiem. Dosłownie poczułem się nagi.
            -A Pan w jakiej sprawie?
            -W sprawie pracy. To wie Pani…?
            -W gabinecie Pan sprawdzał?
            -Tak, nikt nie odpowiada.
            -A pukał Pan?
            -Słucham? – co ona, myśli że jestem jakiś nie tego?
            Zrobiła cierpiętniczą minę.
-Pytałam, czy- Nieważne zresztą. Pewnie pieprzy się w kantorku ze stażystką.
Wtedy z uchylonych drzwi wyjrzała kobieta w okularach, z wyrazem niezadowolenia na twarzy.
-Dominika, ciebie chyba nie powinno już tutaj być?.
Nazwana Dominiką odwróciła się skrzywiona i przemaszerowała przez korytarz. Ta druga - pani Renata - uśmiechnęła się do mnie i zaprosiła do środka. Dostałem kawę, ciasto i informacje o teatrze. Przejrzała dokumenty, obejrzała zdjęcia, popytała mnie o niektóre projekty.
-No dobrze. Zaproponuję ci coś takiego - oddała mi papiery i odchyliła się na krześle - Potraktuj to jako "okres", zlecenie próbne. Za miesiąc wystawiamy dobrze już znane przedstawienie. Chcę żebyś zaprojektował do niego scenografię. Jeśli mi i reszcie zespołu spodoba się to, co przygotujesz, zastąpimy dotychczasową scenografię, twoją. Wtedy dostaniesz zapłatę i powitamy cię na pokładzie - uśmiechnęła się.
Przyjąłem propozycję, bo co miałem do stracenia? Dostałem scenariusz, zdjęcia i projekty scenografii i kontakt do autora sztuki.
Przygotowałem projekt, spodobał się im i dostałem pracę.


-I w zasadzie tak już zostało. Jestem częścią ich zespołu, często pracujemy wszyscy razem nad jakimś spektaklem. Świętosław pojawia się i znika, rzadko ingeruje w część plastyczną, ale czuć, że ma nad wszystkim kontrolę. To w końcu jego teatr. Ogólnie jest w porządku.
-Przedstawiłeś go trochę jak starego zboka…
-Serio? – wybuchnąłem śmiechem – Może i nie ma żony, a partnerki zmienia co kilka miesięcy, ale-
-A ty skąd to wiesz?
-Wszyscy to wiedzą. Wiemy o sobie mnóstwo rzeczy, w tym też o naszym dyrektorze. To działa w obie strony.
-Dość bezpieczny układ. Ja mam coś na ciebie, ty na mnie, będziemy siedzieć cicho – zaśmiał się Tomek.
-Głupek – powiedziałem, ale też się uśmiechnąłem – W sumie to często się zastanawiamy, jak jego dzieci to znoszą.
-Stary zbok ma dzieci?! No tak, pewnie nawet sporo.
-Weź przestań! – oburzyłem się – Nie nazywaj go tak. Dzieci… W zasadzie trochę nie pasuje do nich to określenie, bo mają po dwadzieścia parę lat. Ma córkę Adę i syna Jarka.
-Poznałeś ich?
-Tak, przy jakiejś okazji. Artur też. W zasadzie to Adę widuję od czasu do czasu, pracuje niedaleko.
-Mhm. Ale zrobiłeś niezłą dygresję, wracaj do tematu - Tomek delikatnie mnie pospieszył.
-Tak, tak - westchnąłem - Wiesz co, z Arturem mogę pogadać o wielu rzeczach. Ale na jeden temat, ciągle się kłócimy.
Umilkłem. Nie wiedziałem jak ubrać w słowa to, co pamiętam. Poza tym wstydziłem się o tym mówić, bo to by oznaczało przyznanie się do… ignorancji.
-Jaki temat? – zniecierpliwił się Tomek.
-Jego rodziny – spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami.
-W sensie co? – drążył widząc, że bez pomocy przez to nie przebrnę.
-Bo ogólnie to niewiele mówi o rodzinie.
-Zaraz, to ty ich nie poznałeś?
-Nie – podrapałem się po szyi.
-Jak to, przez tyle lat-
-To było tak, że… Jak w drugim roku naszego związku powiedziałem, że chciałbym poznać jego rodzinę oznajmił, że to niemożliwe. Że oni nie zaakceptowali jego homoseksualizmu i się nie kontaktują. No i mogłem to zrozumieć, ale kiedyś przyszła do nas do mieszkania jakaś kobieta. Przedstawiła się jako siostra Artura.


-Siostra?
-Tak, jest Artur? – spytała zaglądając mi przez ramię do pokoju.
-Jest – powiedziałem niepewnie i wpuściłem ją do środka – Akurat bierze prysznic.
-Ach, to poczekam. Jesteś jego współlokatorem?
Kiwnąłem głową niepewny co na to odpowiedzieć. Wtedy Artur wyszedł z łazienki i delikatnie mówiąc wmurowało go.
-Alicja? – wydukał.
-Cześć, mam do ciebie sprawę.
-A-aha. Nie mogłaś zadzwonić? – spytał zerkając na mnie.
-Nie, to nie jest rozmowa na telefon. Przy okazji miałam ci przekazać, że matka ciągle czeka aż przedstawisz nam tą swoją dziewczynę. Tyle o niej opowiadałeś, a teraz co? – powiedziała karcącym tonem.
Artur wyglądał jakby miał paść na zawał. Szybko się jednak otrząsnął i powiedział, że w takim razie pogadają w kuchni. Kiedy przechodził obok mnie, spuścił głowę, ale nic nie powiedział. W tamtej chwili prawie nic do mnie nie docierało. W głowie słyszałem słowa tej kobiety: „matka ciągle czeka aż przedstawisz nam tą swoją dziewczynę”. Przecież mówił, że nie kontaktuje się z rodziną. Mówił, że rodzice wiedzą, że jest gejem, ale tego nie akceptują. A tymczasem co? Przyszła jego siostra.
Pyta się o dziewczynę.
Musiałem się przejść. Wyszedłem na chłodne już powietrze.
Dlaczego nie powiedział mi prawdy? Nie chciał, żebym poznał jego rodzinę? Ale dlaczego, kurwa dlaczego?! Może faktycznie ma jakąś dziewczynę i- Ale nie, przecież bym się domyślił. Chyba.
Krążyłem po dobrze znanej mi okolicy, nie musiałem więc wiele myśleć, gdzie skręcić. Nie wiem ile tak chodziłem, ale było całkowicie ciemno, kiedy wróciłem do mieszkania. Kobiety już nie było. Artur siedział przy stole, usiadłem drętwo obok. Spojrzał na mnie z miną zbitego psa. Nie ruszyło mnie to.
-Leon - zaczął cicho – To… Chyba powinienem ci to wyjaśnić.
Milczałem. Oblizał usta i zaczął bawić się pustą szklanką, stojąca na blacie.
- To nie do końca prawda, że nie utrzymuję kontaktów z rodziną. Bo widzisz, ja im nie powiedziałem, że jestem gejem.
-Domyśliłem się – powiedziałem sucho – Tylko nie wiem dlaczego. W sensie, dlaczego nie powiedziałeś MI prawdy. I co to za dziewczyna?
Stopniowo podnosiłem głos, emocje brały górę.
-Ta dziewczyna... – spuścił wzrok i jakby się zawahał – ta dziewczyna to ty.
-Co?! – zrobiłem wielkie oczy.
-Zrozum, gdybym powiedział im, że jesteś facetem, to naprawdę by tego nie przyjęli! Matka by się załamała, zawsze chciała mieć synową, a-
-Pojebało cię? Trzeba było powiedzieć, że nikogo nie masz, albo coś innego, a nie gadać, że jestem dziewczyną! Myślisz że jak się dowie później to co, nie załamie się?
-Nie dowie się. Nie mogę jej tego zrobić!
-I co, zamierzasz zawsze udawać, że ja to nie ja? Już teraz chce poznać swoją SYNOWĄ!
-Wiem… muszę to jakoś rozwiązać – wpatrzył się w dno szklanki.
-Niby jak?! Zamierzasz przyprowadzić jakąś dziewczynę i udawać że ze sobą jesteście?
-Myślałem o tym.
Zaniemówiłem.
-Leon, nie patrz tak na mnie, proszę… - jęknął – Wiem, że to nie fair, ale tak będzie najlepiej.
-Najlepiej? – syknąłem – Niby dla kogo?
-Dla wszystkich. Ja naprawdę nie chcę jej zranić.
-Chcesz dobrze. Chcesz żeby mamusia miała wymarzoną synową – syknąłem.
-Leon...
-Dobra! Zostawmy na razie kwestię twojej... dziewczyny – prawie wyplułem to słowo – Dlaczego mnie okłamałeś?
Chwila ciszy. Dalej bawił się szklanką.
-Chciałem ci powiedzieć, ale wiedziałem że tak zareagujesz – oblizał usta – I im dłużej to odkładałem, tym mniej miałem odwagi, żeby to zrobić. Poza tym, do tej pory nie domagali się spotkania z tobą.
Wziąłem głęboki wdech, żeby nie powiedzieć czegoś czego bym żałował.


           -Potem długo się do niego nie odzywałem. Po jakimś miesiącu mi przeszło, ale potem przy każdej możliwej okazji starałem się go przekonać, żeby powiedział im prawdę, a nie pokazywał się w domu z jakąś znajomą i mówił, że to jego miłość. Bo faktycznie tak robił. Doprowadzało mnie to do szału, ale się zgadzałem, bo mimo wszystko wiedziałem co znaczy być... w jakimś sensie odrzuconym i nie chciałem żeby jemu się to przytrafiło.
           -Jemu naprawdę to odpowiadało? W sensie, ja rozumiem że się bał, ale co z tobą?
           -Nic. Nadal nie wiedzą o moim istnieniu.
           Tomek pokręcił głową i dobrał się do krakersów, na które czaił się od dłuższego czasu.
           -Poznałeś tą jego „dziewczynę”? – spytał między chrupnięciami.
           -Niestety.
           -Tak?
           -To strasznie dołujące. Chciałbyś poznać kogoś, kto cię udaje?
           -...W sumie byłoby to ciekawe.
           -Dla mnie nie było.
           -Ile to w ogóle trwało?
           -Co? Udawanie?
           Przytaknął.
           -Jakiś rok. Potem powiedział rodzinie, że się pokłócili i z nią zerwał. Minął kolejny rok i powiedział mi, że tym razem pytają się czy kiedykolwiek zamierza się żenić, więc jest jeszcze gorzej, ale trwa przy swoim.
           -Czyli co? Mówi, że sparzył się na tamtej lasce i na razie nie w głowie mu baby? – Tomek parsknął pobłażliwie.
           -Coś w tym stylu.
           -Słuchaj, weź mu postaw jakieś ultimatum.
           -W sensie?
           -No, że albo „wychodzi z szafy”; albo niech spieprza.
           Zamilkłem.
           -Nie mów mi, że o tym nie myślałeś!
           -Myślałem, ale Tomek... Nie będę go zmuszać do czegoś, na co nie jest gotowy.  Poza tym, co jeśli by wybrał tą drugą opcję?
           -No to nie był wart zachodu! Leon, powinieneś uczyć się na błędach. Pogadaj z nim otwarcie, przedstaw swój punkt widzenia. Nic nie stracisz, a zyskać możesz dużo.
           -Jak to nic nie tracę?! A jeśli faktycznie odejdzie po tylu latach? Ja go... kocham.
           -Kochasz, a taki jesteś niepewny jego uczuć?
Otwarłem usta i zaraz je zamknąłem. Tomek ma w pewnym sensie rację. Czy jestem niepewny?
           -Ja już mam taką naturę, że nie potrafię do końca uwierzyć we własne szczęście. Poza tym rozmawialiśmy już o tym. Mówi, że lepiej nic nie zmieniać.
           -Lepiej nie zmieniać? Boże! Weź go przyduś. I więcej wiary w siebie!
           Westchnąłem. Może i spróbuję.
           -Wiele mi nie pomogłeś, ale-
           -A co ja ci miałem pomóc? Pogadać z nim za ciebie? Wiesz, że to mogłoby się źle skończyć.              Nigdy go nie lubiłem.
           --ale dzięki za wysłuchanie moich żalów – dokończyłem z uśmiechem.
           -Zawsze do usług – uśmiechnął się – Ale serio, nie wiedziałem, że znajdowałeś sobie tak fatalnych facetów. Kiedyś tylko wspomniałeś że masz kogoś, ale to nie tak na poważnie, więc „nie ma sensu żebym poznawał”...
           -Bo nie było sensu.
           -O rany! Jest sens, przynajmniej mógłbym go sprać, a tak co? Podejdę do obcego faceta i mu przypieprzę?
           Roześmiałem się.
           -Co ty, masz jakieś ojcowskie instynkty? Nie musisz się za mnie bić...
           -Widocznie muszę, skoro sam tego nie zrobisz. No, ale teraz jest lepiej, znam tego Artura, więc jakby co to mogę działać.
           -Ale ty serio? – zaniemówiłem.
           -Oczywiście. Leon, nie pozwól tak sobą pomiatać! Bądź czasem pierdolniętym egoistą i nie oglądaj się na innych!
           Patrzył na mnie poważnie, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nie sądziłem, że może się tak o mnie martwić, byłem... zaskoczony.
           -Dobra, ja się zbieram. Nie chcę przez przypadek spotkać źródła twoich rozterek – powiedział wstając.
           -Ale ty jesteś walnięty.
           Uśmiechnął się tylko.

2 komentarze: