niedziela, 25 października 2015

Rozdział 2

Pojawia się scena seksu - żeby nie było, że nie ostrzegałam :)
No i nie mam pojęcia dlaczego zmieniła mi się czcionka...

***

           Od rozmowy z Tomkiem minęło sporo czasu. Co chwilę miałem coś do zrobienia, więc za wiele o tym wszystkim nie myślałem, ale mimo wszystko, gniotło mnie to strasznie. Dopiero dzisiaj miałem chwilę dla siebie, gdy już wysłałem mailem skończony projekt scenografii do jakiegoś pochrzanionego przedstawienia i zacząłem szykować śniadanie. Artur jeszcze odsypiał wczorajszy koncert. Nie przejmowałem się, że mnie nie zabrał. Wie, że nie znoszę reagge.
           -Cześć – o wilku mowa. Przywlókł się do kuchni i zwiesił mi na ramieniu.
           -Cześć – odpowiedziałem - Jesteś głodny?
           -Bardzo!
           -Serio? Nie masz kaca?
           -Nie piłem. Jakaś kiepska atmosfera była.
           -Koncert się nie udał?
           -Grali zajebiście, ale znajomi się pożarli o jakąś pierdołę... Ostatecznie ktoś musiał pilnować żeby się nie pozarzynali.
           -Hm, czyżby Damian i Olek? – spytałem mieszając jajecznicę.
           -Skąd wiedziałeś?
           -Tak jakoś pierwsi przyszli mi na myśl – parsknąłem – zawsze między nimi zgrzytało.
           -W sumie racja.
Zrobił nam kawę i usiadł przy stole. Ja zgarnąłem jajecznicę na talerze i postawiłem jeden przed nim.
           -Dziękuję – uśmiechnął się promiennie.
Usiadłem naprzeciwko i zabrałem za jedzenie. Chyba faktycznie był głodny, bo pochłonął wszystko w kilka minut, a potem gapił się jak jem. Nie znoszę jak to robi, bo zawsze wtedy się ugryzę.
           -Skończyłeś projekt? – spytał znienacka.
           -Tak. Przed chwilą go wysłałem. Mam nadzieję, że już nic nie będzie chciał poprawiać, bo mogę kurwicy dostać.
           -Aż tak źle?
           -Ten facet nie wie czego chce! – prychnąłem w kawę – Co chwilę zmieniał zdanie. „To źle wygląda, to trzeba zmienić, a może jednak nie...” i tak w kółko.
           -Ale jeśli masz skończone, to w takim razie możemy gdzieś pojechać.
           -Hm? A ty możesz?
           -Mam teraz cztery dni wolnego, przez Wszystkich Świętych. Może w góry?
           -Aha. W góry mówisz? Czemu nie, dawno nie byliśmy.
           -To jedziemy – uśmiechnął się zbierając naczynia.
           -Ale gdzie dokładnie? – zaśmiałem się. Podziwiałem w nim to zdecydowanie.
           -Nie wiem, poszukam czegoś.
Postanowiłem zdać się na niego. W zasadzie chętnie pojechałbym gdziekolwiek, byle odpocząć od tego miasta. Zawsze w listopadzie robiło się depresyjne. Pewnie każde miasto tak wygląda kiedy jest szaro i mokro, ale w naszej dzielnicy blokowej jest to szczególnie odczuwalne.
Wstawiłem resztę naczyń do zlewu i poszedłem się ubrać w coś innego niż spodenki od pidżamy. Odkręcając wodę pod prysznicem usłyszałem jak Artur z kimś rozmawia. Nie zwracałem na to zbytniej uwagi, koncentrując się na płynącej wodzie.
            Wychodząc z łazienki uderzyłem się łokciem w klamkę, akurat w splot nerwów. Zamachałem ręką jakby to miało mi w czymś pomóc.
            -Uważaj łamago – roześmiał się Artur, kończąc rozmowę.
            -Wal się!
            -Nie mów do mnie tak brzydko – zrobił usta w ciup.
            -To nie mów do mnie łamago.
            -Co mam poradzić skoro nią jesteś? – roześmiał się kiedy walnąłem go w ramię – Ale serio, kiedyś sobie zrobisz krzywdę. Uważaj.
            -Przeżyję. Do tej pory mi się udawało, to co ma się niby zmienić?
            -No nie wiem. Może powinienem zabukować ci pokój z miękkimi ścianami?
            -Ooo, jeszcze jeden taki przytyk, a z seksu nici przez tydzień.
            -Przepraszam – momentalnie spotulniał, aż się roześmiałem. Po chwili też parsknął śmiechem.
            -A tak na poważnie, pakuj się. Jedziemy do Jeleniej Góry.
            -Co?
            -Jedziemy – wyszczerzył się do mnie.
            -Tak już?! Wszystko-
            -Wszystko załatwione.
            -Kocham cię po prostu! – rzuciłem mu się na szyję.
            -Ja myślę! – odparł ze śmiechem.

            I tak właśnie po czterech godzinach jazdy wylądowaliśmy w małym hoteliku z widokiem na Śnieżkę. Fakt, trochę zadupie, ale jakie ładne. Było dawno po sezonie, więc żadnych tłumów, a do tego niskie ceny. Tylko pogoda nieciekawa. Po pierwszej przechadzce po okolicy wróciliśmy do pokoju, bo zrobiło się cholernie zimno i zaczęło padać. Zziębnięty wkulnąłem się pod kołdrę, a Artur poszedł wziąć prysznic. W pewnym momencie musiałem przysnąć, bo nagle poczułem, jak materac się ugina. Westchnąłem i obejrzałem się za siebie. Artur z uśmiechem na ustach siedział obok.
            -Usnąłeś?
            -Mhm – mruknąłem mało przytomnie, gapiąc się na skapujące z jego włosów krople. Podążyłem za nimi wzrokiem dalej, spływały po szyi i nagim torsie. Wyglądał tak seksownie...
            Zauważył mój wzrok – w końcu ostentacyjnie się gapiłem – i się nade mną pochylił. Spojrzałem w jego ciemne oczy i poczułem napływające podniecenie. Przez chwilę się tak w siebie wpatrywaliśmy, aż niespodziewanie mnie pocałował. Oddałem pocałunek równie żarliwie i objąłem go ramionami. Był ciepły. Tak przyjemnie i bezpiecznie ciepły.
            Pocałunkami zszedł na moją szczękę, a potem na szyję. Przejechałem rękoma po jego plecach i mogłem poczuć jak pracują mu mięśnie, gdy przesuwał ramiona nad moją głowę. Zjechałem niżej, do linii spodni, a on czując to mruknął mi prosto w usta. Odgarnął kołdrę którą byłem przykryty i usiadł mi na biodrach, dzięki czemu mogłem poczuć jak bardzo jest podniecony i sam podnieciłem się jeszcze bardziej. Przerwaliśmy pocałunek tylko na chwilę, żebym mógł zdjąć bluzkę, potem znów do siebie przylgnęliśmy. Rozpiął mi spodnie i wsunął rękę od razu pod bieliznę, na co westchnąłem cicho. Pocałunek stał się bardziej agresywny, bezwiednie wypchnąłem biodra w górę, czując jego rękę na swoim członku i jęknąłem.
            W końcu mieliśmy dość tego powierzchownego dotyku. Artur zaczął ściągać swoje spodnie, a ja swoje. Gdy ponownie się nade mną pochylił, nowe krople skapnęły mi na twarz z jego włosów. Spodnie zostały skopane gdzieś na podłogę, ręce wędrowały po ciele, nasze członki się o siebie ocierały. Jedną ręką przesuwał mi po pośladkach i między nimi. Zacząłem całować jego bark, wtedy on niespodziewanie poślinił jeden palec i wsunął mi go w odbyt, na co jęknąłem, trochę z zaskoczenia a trochę z przyjemności. Pocałowałem go mocno i wsunąłem język do jego ust. Odpowiedział tym samym, dodając drugi palec. Wygiąłem się pod nim, choć i tak praktycznie stykaliśmy się brzuchami. Zarzuciłem mu w pewnym momencie nogę na biodra, co było dla niego znakiem, że już dość. Wysunął palce, uniósł odrobinę moje biodra i spojrzał na mnie pożądliwie. Zawsze w tym momencie się strasznie czerwienię, nieważne że robimy to od dobrych pięciu lat. Nie potrafię tego powstrzymać i on dobrze o tym wie. Gdybym miał zły humor, mógłbym go po prostu z siebie skopać i tyle by z tego wyszło. Ale humor miałem dobry... więc spojrzałem mu prosto w oczy, już bez skrępowania. Oblizał usta i wsunął we mnie płynnym ruchem. Powolnymi ruchami masował moje lędźwie, rozluźniając spięte mięśnie i całował po obojczykach. Poruszyłem się delikatnie, chwytając go za pośladki. Szybko złapaliśmy wspólny rytm. Wysuwał się i wsuwał coraz szybciej, przy wtórach naszych szeptów i jęków przyjemności. Wkrótce poczułem, jak spinają się jego wszystkie mięśnie i doszedł całując mnie mocno, a ja zaraz po nim, krzycząc mu w usta.
Opadł na mnie i leżał chwilę bez ruchu. Objąłem jego plecy. Westchnął głęboko, przesunął się trochę na bok i wtulił twarz w zagięcie mojej szyi.
            -Jesteś cudowny – szepnął. Jego oddech mnie załaskotał.
            -Wiem – odpowiedziałem, powoli się uspokajając – A ty chyba znowu musisz się umyć... – mruknąłem.
            Zaśmiał się cicho.
            -Pewnie tak – westchnął całując mnie w szyję.

            Na drugi dzień się przejaśniło. Pojechaliśmy do Karpacza, tylko dzięki mojemu darowi… przekonywania. Artur twierdził, że nie ma tam nic ciekawego, chyba że chcę się wybrać w góry. Ale ja chciałem po prostu pozwiedzać, nigdy tu nie byłem. No i dobra. Zgodzę się, że niewiele jest do oglądania… ale pyszne jedzenie.
            -Ciebie lepiej ubierać niż karmić – stwierdził Artur, kiedy kupiłem kolejnego oscypka.
            -A ty co, moją matkę naśladujesz? – prychnąłem.
            -Też tak twierdziła? Czyli coś w tym jest…
            -Powinieneś się już dawno zorientować, że jedzenie to jedno z moich hobby.
            -Jedno? A inne to jakie?
            -Doprowadzanie cię do orgazmu na przykład – uśmiechnąłem się i spojrzałem na niego z ukosa. Zacisnął usta. Wiedziałem że jest na mnie zły za to, że go drażnię w miejscu publicznym. Bo nie ma jak zareagować, nie przyciśnie mnie na przykład do ściany jakiegoś domku i nie zacznie obmacywać… a chciałby. Wiem o tym i to mnie niesamowicie bawi, ale i cieszy. Zawsze tak reagował na podobne zaczepki.
            Wgryzłem się w ciepłego jeszcze oscypka.
            -Co to jest to czerwone? – spytał znienacka, wskazując na trzymaną przeze mnie tackę.
            -Żurawina.
            -Oscypek z żurawiną?
            -Mhm. Pyszny, chcesz spróbować?
            -Czemu nie.
            Podsunąłem mu ser, ugryzł trochę i się skrzywił.
            -Dziwnie. Wolę bez niczego.
            Wzruszyłem ramionami.
            -Kiedyś w ogóle nie lubiłem oscypków. Może dlatego, że przywoziła je moja szurnięta ciotka, którą zapraszaliśmy na święta. Przywoziła je kilogramami razem z wełnianymi skarpetami dla każdego. I potem leżała taka kupa sera i skarpet i śmierdziała. Znaczy byłem wtedy w podstawówce i niewiele rzeczy mi się podobało.
            -Serio? Tak wcześnie przechodziłeś „okres buntu”? – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałem.
            -Możliwe. Ale ciotki nadal nie lubię.
            -Dlaczego?
            -Bo mnie obcałowywała na każdym kroku. Przy każdej okazji, ohyda! Poza tym, wszystkich obrażała. Naprawdę, mówiła czasem takie świństwa, nawet na własną siostrę.
            -I co, nikt jej tego nie wypomniał?
            -Nie. Bo wszyscy uważali, że to przez chorobę jest taka „opryskliwa”. Jak dla mnie to zwykłe chamstwo.
            -I to się nazywa uraz z dzieciństwa.
            -Coś w tym jest.
            Szliśmy przez centrum Karpacza, ciesząc się spokojem i ładną pogodą. Jak na tą porę roku, to było nawet sporo ludzi, ale może się nie znam. W górach byłem tylko dwa razy w życiu i to latem.
            -Nadal do was przyjeżdża? – spytał Artur.
            -Nie. Odkąd dowiedziała się, że jestem gejem, omija nas szerokim  łukiem. Co jest dziwne, bo miałaby temat do drwin, a j-
            W tym momencie urwałem, bo poczułem jak telefon mi wibruje w kieszeni. Dokończyłem oscypka i spojrzałem na wyświetlacz. Asia. Odebrałem.
            -Halo, Leon?
            -Cześć Asiu, co słychać?
            -W porządku. Może się spotkamy?
            -Z tobą zawsze chętnie, ale dzisiaj nie mogę. Jestem w Karpaczu.
            -Wiem. Właśnie na ciebie patrzę.
            Zatkało mnie. Rozejrzałem się automatycznie.
            -Jestem w restauracji po prawej – usłyszałem jej śmiech w słuchawce.
            Spojrzałem we wskazanym kierunku. I faktycznie, pod oknem, trochę z boku siedziała Asia. Kiwała mi ręką z wyszczerzem na ustach. Też się roześmiałem nie mogąc w to uwierzyć. Rozłączyłem się.
         -Artur, chodź! – pociągnąłem go do środka restauracji.
            Od razu jak weszliśmy, rzuciła się na nas wysoka brunetka.
            -Leo! Artur! Jak się cieszę, że was widzę.
            Wyściskaliśmy się i postanowiliśmy się do niej dosiąść, bo tymi powitaniami zwróciliśmy na siebie sporo uwagi, również kelnera. Zamówiłem sobie coś, Artur nie chciał.
            -Ty serio masz jeszcze miejsce? – spytał.
            -Oczywiście. A co, mam nie jeść tyle? Za gruby jestem? – spytałem patrząc na niego złowrogo.
            -Nie! Co ty.
            -O, chłopie. Wkraczasz na grząski grunt – mruknęła Asia, z kpiącym uśmiechem na ustach.
            -Dajcie spokój, nic takiego nie powiedziałem.
            -Nie, w ogóle – uniosłem brew i odwróciłem wzrok udając obrażonego.
            -Kochanie – roześmiał się – zbyt dobrze cię znam, żeby myśleć że takie coś by cię uraziło, więc nie udawaj przewrażliwionej ciotki.
            -Przewrażliwionej ciotki! Ja pierdolę – odezwała się Asia – Ja bym się obraziła na twoim miejscu.
            Pokręciłem głową rozbawiony. Faktycznie zbyt dobrze mnie zna. Ale faktem jest też, że nie jestem jakiś specjalnie chudy. Jestem taki… normalny. Nie mam super płaskiego brzucha, ale mam mięśnie, nie to co niektórzy… Prawda?
            -Tak w ogóle, to co tu robisz Asia? – spytał się Artur.
            -To samo co wy. Dobra, niedokładnie, ale odpoczywam sobie. Wzięłam wolne, stwierdziłam że mi się należy po tym jak przepracowałam cały rok bez przerwy.
            -Faktycznie, należy – stwierdziłem z podziwem – Zawsze byłaś pracoholiczką. A ile zostajesz?
            -Jeszcze dzień.  Potem do Zakopanego! – zbyła mój przytyk co do pracoholizmu.
            -To zrobiłaś sobie wycieczkę krajoznawczą?
            -Coś w tym stylu.
            -Ale dlaczego sama? Krzyśkowi urlopu nie dali? – wtrącił się Artur.
            Zamilkliśmy. Ja znałem historię, on nie.
            -Nie wiem, zerwaliśmy. Szkoda gadać – dodała widząc, że Artur zamierza dopytywać. Kiwnął więc głową.
            -Ale co u was słychać? – zmieniła temat – Tak dawno się nie kontaktowaliśmy.
            -Gadaliśmy tydzień temu. I jakoś nie wspominałaś, że chcesz gdzieś jechać – wytknąłem jej.
            -Oj tam. Bo wtedy jeszcze nie byłam zdecydowana, to tak spontanicznie. Zresztą to samo mogłabym powiedzieć o tobie – wskazała mnie palcem.
            -Bo to też spontanicznie…
            -I widzisz jak to jest? Nigdy nie wiesz co się jutro stanie. Wyjedziesz, zajdziesz w ciążę, zerwiesz z chłopakiem… Właśnie, ile wy ze sobą jesteście?
            -To tak a propos czego? I- zaraz! Jaką ciążę?! – prawie krzyknąłem.
            -A żadną. Tak tylko rzuciłam przykład, nie denerwuj się, tobie to nie grozi. Chyba że… czegoś nie wiem?
            -Aśka! A może to ja czegoś nie wiem?
            -Nie, serio to przykład. Nie przyszło mi nic innego do głowy. Ale odpowiedzcie na moje pytanie.
            -Jakie? – zdziwiłem się.
            Uderzyła się teatralnie dłonią w czoło.
            -Prawie pięć lat – odezwał się Artur.
            -Dziękuję Artur. Widzę że ogarniasz, nie to co pewien osobnik przy tym stole. Ale, łał! Pięć lat? To prawie jak małżeństwo.
            -Okej, przesadziłaś.
            W tym momencie przyszedł kelner z zamówieniem. Zabrałem się za jedzenie i przysłuchiwałem ich rozmowie. Nigdy nie potrafiłem pogodzić jedzenia z rozmową. Nie mam pojęcia jak inni to robią.
            -Słuchaj, byłaś w świątyni Wang? – zapytał Artur.
            -Jezu, z cztery razy. I nie dlatego, że chciałam. Raz by mi wystarczył, tylko że każdy z którym tutaj jechałam, chciał tam iść. A co? Nie mów mi, że wy też się wybieracie!
            -W sumie to chciałem, nigdy jej nie zwiedzałem.
            -Serio? Ale z tego co wiem, to ty dość często bywałeś w Karpaczu.
            -Tak, ale nie miałem jakoś okazji. Ciekawa w ogóle jest?
            -Nie. Znaczy, tak. Za pierwszym razem.
            -Aha. Chciałbyś iść? – z tym pytaniem zwrócił się do mnie.
            Przełknąłem i dopowiedziałem.
            -Pewnie, od razu moglibyśmy iść na szlak.
            -Czemu nie. Przejdziesz się z nami Asia?
            -Na szlak chętnie. Do Wang – nigdy więcej – zrobiła stanowczy ruch ręką, żeby podkreślić ostatnie słowo – Ale musiałabym wrócić przed dwunastą, żeby zwolnic pokój.
            -Wyrobimy się chyba.
            -Ale w takim razie musimy wstać o… szóstej?! – jęknął Artur, który nie był zwolennikiem wczesnego wstawania kiedy ma wolne. Jak musi wstać to wstanie, ale niechętnie.
            -Chyba że wyjdziemy przed dwunastą, a ja po prostu spakuję swoje manatki do samochodu i pójdę z wami bez stresu. Może być? – spytała.
            -Tak! – wyrwał się Artur – I przy okazji pokażesz nam drogę do Wang.
            Asia jęknęła.

            Po jakichś dwóch godzinach gadania o pierdołach i męczeniu kelnera niezdecydowaniem, wyszliśmy z restauracji odprowadzić Asię do jej motelu. Kiedy wracaliśmy do siebie było już ciemno. Wyglądałem przez okno samochodu na bezchmurne niebo. Aż dziwne, że wczoraj tak padało.
            Asia miała rację. Długo ze sobą jesteśmy. Cieszę się, ale też rani mnie to, że przez ten czas nie poznałem jego rodziny. No dobra, poznałem siostrę, ale to tylko przez przypadek. Cholera, nieprzyjemny temat dla nas obu powraca. Muszę w końcu przycisnąć Artura, bo nigdy nie da mi to spokoju. Ale teraz? Nie, teraz nie. Szkoda psuć wyjazd.
            -Co tak zamilkłeś? – odezwał się skręcając na podjazd.
            -Tak sobie rozmyślam.
            -Rozmyślasz. O tym co będziemy robić po zamknięciu drzwi na klucz? – oblizał usta, spoglądając na mnie drapieżnie. Czasem mam wrażenie, że pieprząc się praktycznie codziennie zachowujemy się jak napalone nastolatki. Ale nawet jeśli, to nie przeszkadza mi to zupełnie.
            -A co? Masz coś szczególnego na myśli?
            -Nie… Spontaniczność jest w cenie – uśmiechnął się.
            -Hm. To co zrobisz jak spontanicznie pójdę się umyć i od razu spać?
            -Spróbuj, to zobaczymy.
            -Zabrzmiało jak groźba.
            Wybuchnął śmiechem.
            Zostawiliśmy auto i weszliśmy do pokoju. Artur grzebał w plecaku w poszukiwaniu swoich traperów na jutro, a ja nie zważając na nasze wcześniejsze przekomarzania, poszedłem do łazienki i zrzuciłem ubranie. Odkręciłem wodę i zanurzyłem głowę pod strumień. Sięgnąłem po żel, ale w tym momencie poczułem powiew chłodu na plecach. Odwróciłem się i aż wzdrygnąłem na widok Artura. W pewnym stopniu spodziewałem się go ujrzeć, ale wszedł tak cicho, że nawet bym nie zauważył, gdyby nie przeciąg.
            Objął mnie szczelnie i pocałował w bark.
            -Pomoczysz ubrania – powiedziałem.
            -I co?
            -I będą długo schły.
            -Trudno – zbył temat. I dobrze, bo też nie miałem ochoty go ciągnąć, zbyt przyjemnie było mi w jego ramionach.
            Zjechał ręką na moje podbrzusze, zahaczając o sutek. Nie dałem mu sięgnąć dalej. Obróciłem się twarzą do niego, chwyciłem za koszulkę i przyciągnąłem do pocałunku. Oddał go chyba trochę zaskoczony gwałtownością.
            -Rozbieraj się – szepnąłem odklejając się od niego.
            Ochoczo spełnił moją prośbę i już nagi wszedł całkowicie do kabiny. Chwycił mnie w pasie i zaczął całować po szyi i obojczykach. W pewnym momencie osunął się na kolana i polizał moje podbrzusze, aż westchnąłem. Zaśmiał się.
            -Co się stało z „idę się myć i spać”? – mruknął spoglądając na mnie zadziornie z wysokości moich lędźwi.
            -A co właśnie robię? – odpowiedziałem z uśmiechem.

            Odwzajemnił uśmiech. To będzie długa noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz