Jasny gwint, tyle czasu. Przepraszam! Nawet nie mam solidnego wytłumaczenia, w pewnym momencie po prostu utknęłam.Wiedziałam co chcę napisać, ale nie wiedziałam jak i odwlekałam to w nieskończoność. Jestem zniecierpliwiona sama sobą, wierzcie mi. Nie jestem w stanie powiedzieć kiedy będzie dalszy ciąg ale znowu zaczęłam pisać, więc bądźmy dobrej myśli.
Poza tym, dziękuję za wszystkie komentarze. Naprawdę motywują :)
środa, 20 kwietnia 2016
sobota, 16 stycznia 2016
Rozdział 4
Mam nadzieję, że mieliście udaną przerwę świąteczną :) U mnie było intensywnie, ale w końcu mogę odetchnąć. A więc, miłego czytania.
***
Artur
wrócił jak byłem w pracy, więc zobaczyliśmy się dopiero następnego dnia rano,
bo musiałem coś załatwić na mieście. Nie był specjalnie przybity, wyjaśnił mi,
że nie mieli z dziadkiem bliskich relacji.
Czas
mijał nam całkiem normalnie. Wspólne śniadanie, praca, obiado-kolacja, seks.
Brzmi trochę jak rutyna, ale kocham to. Kocham spędzać z nim czas, uprawiać
seks, budzić się rano przy nim... Po prostu być blisko. Chyba nie potrzebuję
wiele do szczęścia. A teraz dodatkowo jego obietnica. Nie wiedziałem jak zareaguje
jego rodzina, ale byłem dobrej myśli.
Westchnąłem
ciężko i wróciłem myślami do draperii. Siedziałem przy laptopie i kończyłem
projekt. W zasadzie byłem daleko od końca, ale szefowi powiedziałem, że zrobię
to w tym tygodniu, także musiałem się spinać.
Potarłem
po raz kolejny oczy i starałem się skupić.
-Skończ
już – Artur oparł się o tył fotela na którym siedziałem.
-Zrobię
tylko opis i-
-Nie
ma mowy. Zmęczony jesteś – nagle chwycił ekran laptopa i zaczął go zamykać.
Przytrzymałem jego rękę.
-Ok.,
ok. Daj mi tylko zapisać – westchnąłem – Świętosław mnie zabije jak nie
zdążę...
Zapisałem
i wyłączyłem komputer.
-Zadowolony?
– spytałem.
Pokiwał
głową.
-Świętosław
sobie poradzi, a ja nie – pochylił się i pocałował mnie w policzek.
-Tak?
Z czym sobie niby nie poradzisz? – uśmiechnąłem się.
-Takie
tam – zjechał ustami na szyję – psychologiczne sprawy. Wiesz, tłumione emocje
szkodzą zdrowiu.
-Pierwsze
słyszę – westchnąłem, gdy poczułem rękę na podbrzuszu – Tłumisz w sobie emocje?
Zaśmiał
się cicho i przenieśliśmy się do sypialni.
Miałem
jakiś przyjemny sen, niestety został przerwany przez donośny budzik,
obwieszczający siódmą rano. Starałem się sobie przypomnieć ten sen, ale na
próżno. Pozostał tylko nieuchwytny nastrój. Budzik zadzwonił ponownie, zmuszony
byłem otworzyć oczy i go wyłączyć. Tylko gdzie on jest? Moje
spojrzenie padło na spodnie, leżące przy drzwiach. No tak, w kieszeni.
Wyczołgałem
się spod kołdry i wyłączyłem go. Spojrzałem w stronę łóżka, ale Artura nie
było. Nie pamiętałem, czy mówił, że musi wyjść wcześniej.
Przeciągnąłem
się i poszedłem do łazienki prawie na oślep, powieki ciążyły mi niemiłosiernie.
Odkręciłem wodę i gdy wchodziłem pod prysznic, coś, a raczej brak czegoś
zwróciło moją uwagę. Z półeczki nad zlewem zniknęły kosmetyki Artura. O co
chodzi? W moim umyśle coś się obudziło i nie chciało dać spokoju. Umyłem się
szybko, odsuwając niepokojące myśli i jednocześnie pokpiwając z siebie i swojej
zdolności wyolbrzymiania.
Już
umyty i ubrany wyszedłem z łazienki i spojrzałem w stronę telewizora. Brakowało
jego płyt. Popatrzyłem na wieszak - wszystkie jego kurtki zniknęły, buty też. W
głowie miałem pusto. Zmarszczyłem brwi i ruszyłem z powrotem do sypialni, od
razu podchodząc do szafy. Otworzyłem ją ostrożnie, jakby ktoś miał stamtąd
wyskoczyć. Zniknęły jego swetry, spodnie, koszulki, bielizna i torba podróżna.
Jakby nigdy tu nie mieszkał.
Patrzyłem
w tą szafę, szukając wyjaśnień. Gdy ich nie znalazłem, poszedłem do kuchni i
zaparzyłem kawę. Byłem zdezorientowany, nie bardzo wiedziałem co mam robić.
Wybrałem numer Artura i czekałem. Nie odbierał.
-Co
jest grane? – szepnąłem do siebie. Chyba zwyczajnie nie chciałem dopuścić do
siebie... rzeczywistości.
Przesiedziałem
tak chyba z godzinę, przy stygnącej kawie, której nie tknąłem. Ocknąłem się
dopiero, kiedy zadzwonił do mnie reżyser spektaklu i opieprzył kulturalnie, że
powinienem być na próbie, a mnie nie ma. Wybiegłem z domu zabierając tylko
potrzebne projekty i chciałem otworzyć samochód, ale - ale ja nie miałem
samochodu. Poleciałem na autobus. Do pracy dotarłem mocno spóźniony.
Zajęty
ogarnianiem ekipy i ustawianiem scenografii nie miałem czasu myśleć o niczym
innym. Skupiłem się na tym, żeby nic nikomu nie spadło na głowę. O drugiej
skończyliśmy próbę i zwinęliśmy manatki. Świętosław chciał mnie gdzieś
wyciągnąć, ale nie miałem do tego głowy. Musiałem jeszcze kupić kilka rzeczy do
przedstawienia, co zajęło mi większość popołudnia. Gdy czekałem na przystanku
na autobus powrotny, było już ciemno. Zacząłem myśleć, że dzisiejszy poranek to
tylko sen, a kiedy dotrę do mieszkania, Artur będzie w domu poprawiać kartkówki
czy coś w tym stylu. Niestety to się nie sprawdziło, mieszkanie nadal było
puste. Teraz w dodatku ciemne.
Położyłem
torbę i siatki na stole i usiadłem na tym samym krześle co rano. Myśli
przeskakiwały od jednej do drugiej, bez logicznej kolejności. Starałem się
przypomnieć sobie, czy nie mówił o jakimś wyjeździe szkolnym, ale nic nie
przychodziło mi do głowy. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy ze
mną wszystko w porządku, czy nie ubzdurałem sobie, że jakiś Artur ze mną
mieszkał, czy…
Co
jeśli nie?
Spanikowany
wyciągnąłem telefon i wyszukałem jego numer. Był. Wcisnąłem klawisz połączenia.
Czekałem, aż odezwała się sekretarka. Zadzwoniłem drugi raz, bez zmian. Wtedy
zadzwoniłem do Tomka, on odebrał prawie od razu.
-Cześć – usłyszałem go w słuchawce.
-Jak długo się znamy? –
zacząłem bez wstępu.
Cisza.
-Tomek?
– ton mojego głosu znacznie się podniósł.
-Chwila, liczę! Co to w
ogóle za pytanie? Jakieś... Dziewięć lat? Dlaczego?
-I
ogólnie to... Jestem normalny?
-No, właśnie się nad tym zastanawiam -
Tomek prychnął mi do słuchawki.
-Kurwa,
Tomek! Poważnie pytam.
-Ej, ej! Co jest grane?
- chyba
usłyszał nutkę paniki w moim głosie, bo zmienił podejście.
-Powiedz
mi szczerze - wydusiłem - Czy… czy mam schizofrenię?
-Skąd ci się to wzięło?
-Mam
czy nie?!
-Nie! Przynajmniej mi
nic o tym nie wiadomo. Weź się uspokój i mów o co chodzi.
Odetchnąłem
głęboko, przymykając oczy. Jeśli nie jestem chory, to by znaczyło, że Artur tu
mieszkał, a teraz…
-Leon? – Tomek przerwał mój tok
rozumowania.
-Tak?
Ach, dziękuję. Zadzwonię do ciebie później, ok.?
-Nie, czeka-
-Serio
zadzwonię później, terminy mnie gonią.
Rozłączyłem
się. Dzwonił do mnie potem jeszcze kilka razy, ale nie odbierałem. Wysłałem
tylko esemesa z przeprosinami i obietnicą wyjaśnień. Ale to później.
Czekałem.
Ile? Nie wiem, kiedy czekasz, czas się dłuży. Minuty zmieniają się w godziny,
godziny w dni. Wiem, że skończyłem projekt. Chodziłem normalnie do pracy,
bezowocnie dzwoniłem do Artura, zostawiłem mu chyba z milion wiadomości. Ale
jakaś część życia mi uciekała, często nie zwracałem uwagi na to, dokąd idę, czy
co właśnie robię. Cały czas nie mogłem zrozumieć, co się stało. Więc na co
czekałem? Żeby ktoś mi wytłumaczył?
Podświadomie
wiedziałem, ale nie dopuszczałem do siebie tej informacji. To przecież
niemożliwe.
W
poniedziałek zadzwonił Tomek. Zbyłem go czymś, następną debilną wymówką. Za to
ja starałem się dodzwonić do Artura.
We
wtorek nie musiałem iść do pracy. Kolejny raz przejrzałem szafę, bez zmian.
W
środę była premiera przedstawienia. Ostatnie poprawki, wykończenia i spektakl.
Siedziałem za kurtyną i słuchałem dialogów dochodzących ze sceny. Jeszcze nigdy
nie czułem się taki… nieobecny. Kolejny telefon do niego.
W
czwartek zadzwoniła Asia. Była zaniepokojona, słyszałem. Pogadaliśmy chwilę, ja
zakończyłem rozmowę. Bezmyślnie oglądałem telewizję, do późna, aż zasnąłem.
W
piątek nic szczególnego.
W
sobotę Tomek przyjechał i nie miał zamiaru wychodzić.
-O
co ci chodzi? – spytałem się go.
-To
ja powinienem zadać to pytanie - rozłożył ręce w bezradnym geście. Chyba był na
mnie trochę zły, a może zaniepokojony. Nie potrafiłem stwierdzić.
Machnąłem
ręką i wpuściłem go do salonu.
-Chcesz
coś do picia?
-Leon
błagam cię, przestań, bo kurwicy dostanę – jęknął siadając na fotelu - Najpierw
wyskakujesz z pytaniem z kosmosu, bez żadnego wyjaśnienia rozłączasz się, a
potem udajesz zajętego jak gdyby nigdy nic-
-Chwila,
najpierw picie - przerwałem mu bezlitośnie.
Zrobiłem
herbatę. Przeciągałem ile mogłem, w sumie nie wiem po co. I tak musiałem usiąść
naprzeciwko niego i wyjaśnić, należało mu się to.
-Artura
nie ma?
Nieumyślnie
trafił w sedno.
-Nie.
-A
gdzie jest?
Mnie
też to zastanawia.
-Nie
wiem.
-Aha
– uniósł tylko brwi w zdziwieniu, ale nie skomentował. Jego nieobecność pewnie
była mu na rękę –No to gadaj.
Musiałem
to w końcu powiedzieć, ale się cholernie bałem. Myśleć, a powiedzieć na głos,
to zupełnie różne rzeczy.
-Nie
ma – szepnąłem.
-Co?
-Artura...
nie ma.
-Tak,
przed chwilą to powiedziałem – Tomek skrzyżował ręce na piersi.
-NIE
ma go – siła z jaką to wymówiłem, sprawiła, że zmarszczył brwi i przyjrzał mi
się uważnie.
-Masz
na myśli-
-Zniknął
– powiedziałem spokojnie - Zniknął, rozumiesz? Żadnej jebanej kartki,
wiadomości na poczcie, nic! Wstał, stwierdził „jebać to”, zabrał swoje rzeczy,
i się wyniósł tak po prostu, jakby nic go tutaj nie trzymało! O do chuja, nie! -
z każdym kolejnym słowem, byłem coraz bardziej zdenerwowany - On naprawdę się
stąd wyniósł. Na początku myślałem że to jakiś wyjazd służbowy o którym
zapomniałem, ale w takim razie po co mu wszystkie rzeczy? Pytam się kurwa, po
co?! - zauważyłem, że wstałem – Bo będzie zimno i lepiej założyć na siebie całą
garderobę, niż marznąć? Co ja pierdolę. Zostawił mnie.
Końcówka
monologu przeszła w szept. Tomek patrzył na mnie zszokowany. Też bym się
dziwił, zwykle nie używam tylu wulgaryzmów naraz.
-Leon...
-Dlaczego?
– to pytanie tak naprawdę nie było skierowane do niego.
-Jesteś
pewny?
Chciałem
krzyczeć, rzucić kubkiem o ścianę i płakać, ale mi to nie wychodziło. Stałem
jak ostatnia sierota, gapiąc się przed siebie. Coś mnie zaczęło dusić, nie
pozwalając się już odezwać, zamykając emocje i reakcje w paczce z napisem:
„Grenlandia. Zwrot na koszt nadawcy”. Obym szybko nie musiał za nią płacić.
-Leo
– Tomek do mnie podszedł. Mówił coś jeszcze, ale nie słuchałem. Poczułem tylko,
jak mnie obejmuje i głaszcze po plecach. Zamknąłem oczy, wyłączyłem się ze
świata.
czwartek, 3 grudnia 2015
Rozdział 3
Cześć :) Na początek przepraszam za taką przerwę, ale jak zwykle plan pozostania systematycznym poszedł i nie wrócił... No cóż, wymówek robić nie będę i bez dalszego przeciągania zapraszam do czytania.
***
W
zasadzie przechadzka po górach poszła nam szybko. Byliśmy na Śnieżce, widoki
zapierały dech w piersi. Mogliśmy odpocząć po marszu, bo Asia narzuciła
mordercze tempo, chyba odgrywała się na nas za ranek. No bywa. Pogoda była aż
podejrzanie piękna, jak na listopad. Słońce świeciło, zero chmur, dlatego też
zjedliśmy bigos na zewnątrz budynku. Pełny relaks. Po postoju spokojnie
ruszyliśmy w drogę powrotną. Mimo oporów Asi, dotarliśmy do Wang. Szczerze
mówiąc nic szczególnego. Trochę podrobionego orientu, poza tym wrażenie psuli
nasi polscy turyści.
Było
koło czwartej, gdy doszliśmy do samochodu. Wróciliśmy w samą porę, bo o piątej
już się ściemnia i nie uśmiechało mi się błądzenie po szlaku.
-Poprowadzisz
Leon?
-Jasne.
Wziąłem
kluczyki i ruszyliśmy.
-Co
to w ogóle jest? – jęknęła Asia.
-Co
takiego? – zdziwiłem się.
-Ach,
to nie do ciebie było – odparła i przysunęła się do przodu z aparatem, pokazując
coś Arturowi.
-O
co ci chodzi? – zdziwił się – sztuka.
-Sztuka?
Przecież to jest niewyraźne na wszystkie możliwe sposoby!
-A
bo ty się tak bardzo znasz na fotografii! – zironizował przejmując aparat – A
to?
-To-
Hm. To była próba.
-Pod
światło…
-O
jeb się! Lepiej walić samojebki? Albo, pstrykać tyłek Leona?
Roześmiał
się.
-Ej!
Pstrykałeś mój tyłek? – oburzyłem się.
-Oczywiście!
– zero poczucia winy.
Tym
razem Asia się zaśmiała. Arturowi zawibrował telefon w kieszeni, odepchnął Asię
do tyłu i odebrał.
-Halo?
-Powinieneś
się cieszyć, że tak mu się podobasz – Asia zwróciła się do mnie ściszonym
głosem.
-Cieszę
się – uśmiechnąłem się – Ale to nie znaczy, że może mi robić zdjęcia kiedy
tylko chce.
-O?
A kiedy jeszcze chce? – nie widziałem ale mogłem usłyszeć jej chytry uśmieszek.
-Aśka!
– syknąłem. Zawsze mnie rozbrajała tym swoim podpuszczaniem.
-Jestem
w Karpaczu, nie mogę- - powiedział Artur do słuchawki – Co? Jak to? Ale-
Przyjrzeliśmy
mu się zaciekawieni. Nieczęsto brakowało mu słów.
-Nie
wiem czy może. Ok. Ok. – zakończył cicho – Przykro mi. Uściskaj mamę.
W
tym momencie zdrętwiałem, a Artur się rozłączył.
-Leon…
-Mhm?
– czekałem.
-Przepraszam,
musimy wracać już dzisiaj.
-Dzisiaj?
– zerknąłem na niego przelotnie – Dlaczego?
-Mój
dziadek zmarł.
-O
rany! Artur, przykro mi - Asia położyła rękę na jego ramieniu. Kiwnął głową. A
ja nie wiedziałem co powiedzieć. Słyszę o jego dziadku dopiero kiedy umarł.
-Leo?
-Ok.
-Co
ok.?
-Powiedziałeś
„Nie wiem czy może” – zauważyłem – Kto taki i co może?
-…Milena
– zaczął ostrożnie – Rodzice chcieli żebym z nią przyjechał.
Milena.
Milena
to jego była „dziewczyna”, ta która mnie udawała.
TA Milena.
-A
skąd ten pomysł? – syknąłem.
-Leon,
może nie teraz… - zerknął na Asię, która siedziała cicho z tyłu i przyglądała
nam się uważnie.
-Jednak
teraz – powiedziałem stanowczo i czułem jak w głębi narastała we mnie
wściekłość.
-Powiedziałem
im… Moim rodzicom znaczy, że się z powrotem zeszliśmy – z każdym słowem mówił
ciszej.
Zeszli
się?
-Miałem
dość ich ciągłego wypytywania…
Zeszli.
Uspokój się Leon, to przecież oczywiste, że tak powiedział. Powinieneś się już
przyzwyczaić.
-Zwolnij
– powiedział. Nawet nie zauważyłem jak dodałem gazu. Nie zwolniłem, zacisnąłem
mocniej ręce na kierownicy.
-Powiedz
im w końcu prawdę.
-Mówiliśmy
już o tym! Myślałem, że zrozumiałeś.
-Gówno
zrozumiałem. Powiedz im!
-Właśnie
widzę, że gówno. Nie będę się powtarzać, a ty przestań mi mówić co mam robić!
Zmroziło
mnie. Ja mu mówię co ma robić? To chyba normalne, że chciałbym poznać jego
rodzinę po jebanych pięciu latach! Dodałem gazu, na szczęście byliśmy już
blisko naszego parkingu.
-Zwolnij
do cholery! – krzyknął.
-Nie
mów mi co mam robić – wywarczałem z sarkazmem. Skręciłem tak, że nami
zarzuciło, ominąłem samochody i wyhamowałem rozpryskując dookoła żwir.
Wysiadłem
prawie urywając drzwi i poleciałem do pokoju.
-Leon!
– usłyszałem za sobą – Kurwa.
Nie
odwracałem się. Miałem ochotę coś rozwalić, ale nie byłem u siebie, nie
wypadało. Ach, ta moja grzeczność. Więc oficjalnie się zeszli? A teraz jego
szanowna rodzina chce ich widzieć razem na pogrzebie? Wiem, że to cholernie
egoistyczne z mojej strony, w końcu jego dziadek... A chuj mnie strzeli zaraz!
Zamknąłem
się w łazience. To było jedyne miejsce gdzie mogłem chwilę pobyć sam. Usłyszałem
szczęknięcie klamki, a po chwili pukanie do drzwi.
-Leo,
otwórz.
Nie
odpowiedziałem, usiadłem na klapie od sedesu i zakryłem twarz dłońmi.
-Leo…
-Nie
mów do mnie Leo! – krzyknąłem zrywając się i waląc pięścią w drzwi. Nie
chciałem żeby tak do mnie mówił. Tylko Asia i Tomek mogą, nie wiem dlaczego ale
tylko w ich ustach brzmi to naturalnie.
Chyba
zrozumiał przesłanie, bo zostawił mnie w spokoju. Chciało mi się ryczeć, ale
się powstrzymałem. Uspokajałem się. Wyszedłem z łazienki po jakichś dwudziestu
minutach. Artur siedział na pościelonym łóżku. Spakował nas.
-Przykro
mi z powodu twojego dziadka - powiedziałem cicho, stając w pewnej odległości i
przyglądając się jego twarzy. Kiwnął głową. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę,
aż w końcu się odezwał.
-Kochanie
– przyciągnął mnie za rękę – Przepraszam.
Nie
odpowiedziałem. Zamknął oczy.
-Powiem
im.
Uniosłem
brwi. Przesłyszałem się?
-Masz
rację, powinienem zrobić to już dawno… Nie miałem odwagi. Ale będziesz ze mną?
-W
jakim sensie? – odchrząknąłem, bo zaschło mi w gardle.
-Czy
nadal ze mną będziesz? Bo ja… Denerwuję się, wiesz?
-Będę.
-Dasz
mi na to tydzień? Niech ochłoną po pogrzebie, nie chcę tak z dnia na dzień.
Pokiwałem
głową.
-Nie
pojedziesz z Mileną?
-Nie.
Poczułem
się trochę nierealnie.
-Kocham
cię - przytulił mnie.
***
Następnego
dnia pojechał do rodzinnego miasta. Nie wiedziałem jak wytłumaczy nieobecność
Mileny, ale to nie robiło mi już różnicy. Ważne było to, że w końcu się
przełamie. Miałem jeszcze wolne, więc postanowiłem spotkać się z Tomkiem.
Umówiliśmy się w knajpie w centrum miasta.
Ubrałem
się w szary sweter, pierwsze lepsze dżinsy i podszedłem do lustra. Nie
wiedziałem co zrobić z włosami. Sterczały na wszystkie strony. Będę musiał je
przyciąć, za długie są. W końcu nie zrobiłem z nimi nic, założyłem tylko
czapkę.
Nic
nie mogło popsuć mojego dobrego humoru, nawet tłok w autobusie. Szczerzyłem się
do każdego, którego wzrok napotkałem, pewnie pomyśleli sobie, że wyszedłem z
wariatkowa.
Do
knajpy dotarłem przed czasem. Zająłem stolik pod ścianą, zamówiłem kawę i
czekałem na Tomka. Zamówienie przyszło dość szybko, z czego byłem zadowolony.
Na dworze był chłód, pomimo świecącego słońca.
-Dzisiaj
naprawdę przypominasz lwa! – Tomek zjawił się nagle przede mną, aż
podskoczyłem.
-Och
dziękuję, zawsze marzyłem o takim komplemencie – prychnąłem.
Uścisnęliśmy
się na powianie. Zamówiliśmy naszą ulubioną pizzę i kolejną kawę.
-Chyba
masz dobry humor? – spytał.
W
odpowiedzi tylko szerzej się uśmiechnąłem. Uniósł brew.
-Co
takiego się stało, że lwiątko szczerzy kły?
-Przestań!
– parsknąłem śmiechem – Obiecał, że powie.
-Hm?
-Artur.
Powie o nas rodzinie.
-Ach
tak – uniósł brwi – Wybacz, ale coś mi się nie chce w to wierzyć.
-Jak
to?
-OBIECAŁ
ci? Leon, równie dobrze możesz czekać kolejnych parę lat.
Nie
zdziwiłem się, że jest sceptycznie nastawiony, nie miałem mu tego za złe.
Chociaż trochę zabolało, jakby zakładał, że jestem strasznie miękki. Dobra,
może jestem…
-To
nie wszystko. Ma na to tydzień
Spojrzał
na mnie uważnie.
-Trzeba
było tak od razu – rozłożył ręce – Czyli w końcu postawiłeś mu ultimatum.
-Nie
do końca. Sam to zaproponował.
-Łał?
-Generalnie
kolejny raz zaczęliśmy się o to kłócić, ale tym razem świadkiem była Asia. I
jakoś tak… Nie wiem, może to dlatego, że prawie rozwaliłem mu samochód –
przesada – a może Asia coś mu nagadała.
-Znając
ją, to całkiem możliwe. Czyli czekamy na rezultaty – uśmiechnął się do mnie.
-Czekamy
– wyszczerzyłem zęby – A tak w ogóle, rozmawiałeś z Asią ostatnio?
-Ostatnio
to będzie jakoś… miesiąc temu.
-Aha,
a nie wspominała o czymś niezwykłym?
-To
Aśka, wokół niej dzieją się same dziwne rzeczy. Dlaczego?
-Bo
wiesz co, jakoś tak dziwnie napomknęła o ciąży – Tomek zrobił wielkie oczy –
Ale zaraz powiedziała, że to tylko taki przykład. Gadaliśmy wtedy o
niespodziankach losu, ale to przykład wzięty z życia, czy nie? Nurtuje mnie to
strasznie.
-Dobra,
nie nakręcaj się tak. Może faktycznie palnęła bez zastanowienia a ty to
rozpamiętujesz? Masz to w zwyczaju.
-Rozpamiętywanie?
– zdumiałem się sztucznie – Skąd taki pomysł?
-Oj
Leo. Nawet jeśli byłaby w ciąży… - parsknął śmiechem – Nie, nie potrafię sobie
tego wyobrazić. Aśka i dzieci. Mówiąc już o rodzinie, to jak tam z twoją?
-Ja
tam wierzę w jej instynkt macierzyński.
Tomek
wpatrywał się we mnie, wyczekując odpowiedzi na postawione pytanie.
Przewróciłem oczami.
-Matka
nadal nie może przeżyć tego, że nie będzie mieć synowej. Ojciec od czasu do
czasu dzwoni, ale głównie po to, żeby ponarzekać. Dość typowy obrazek rodziny
geja.
-Nie,
bo ojciec nie wyrzucił cię z domu i nawet się odzywa, chociaż zrzędzi.
-Ta,
może racja.
Rozmowę
przerwał nam kelner, przynosząc pizzę. Już bez gadania zabraliśmy się do
jedzenia. Tomek nie rozumiał dlaczego nie potrafię połączyć jedzenia z rozmową,
ale akceptował to i zwykle nie męczył mnie pytaniami. Dzisiaj jednak był
wyjątek.
-Mówiłem
ci, że dostałem ofertę pracy za granicą?
-Co?!
– prawie się zakrztusiłem – Nie, nie mówiłeś! Jaką?
Odłożyłem
kawałek pizzy i wpatrywałem się w niego z ciekawością.
-Miałbym
tłumaczyć z francuskiego na angielski i odwrotnie. Generalnie, to prosiłem
kuzynkę, żeby popatrzyła czy nie potrzebują tłumacza w firmie w której pracuje.
Niedawno zadzwoniła i powiedziała, że tłumacza potrzebuje ktoś inny. Jakiś jej
znajomy, mieszkający w Londynie, przyjąłby mnie od zaraz gdybym się zgodził.
-Och
– wydukałem – I co, zgodzisz się?
-Tak.
Napisałem już do niego i czekam na odpowiedź. Jakby co, zacząłem zbierać na
bilet, rozglądam się też za mieszkaniami.
-To
mnie zaskoczyłeś. Czemu nie mówiłeś wcześniej?
-Bo
to było takie... gdybanie. Wiesz, postanowiłem spróbować czegoś innego i nie
traktowałem tego jakoś serio.
-Ale
teraz traktujesz, skoro jesteś zdecydowany tam zamieszkać – pokręciłem głową w
zdumieniu – To kiedy miałbyś jechać?
-Właśnie
nie wiem. Jak gościu mi odpowie, to się wypytam dokładnie. Ja nawet nie wiem
czym on się zajmuje! Znaczy, była mowa o jakichś ciuchach, ale co dokładnie...
– wzruszył ramionami.
-Ha!
To już wiem kogo będę odwiedzać, jak będę miał wolne.
-To
się najpierw naucz porządnie jeść.
Kopnąłem
go w łydkę. Potem popatrzyłem na nasze talerze – jego już pusty, a na moim
ciągle leżał porzucony kawałek pizzy. Nie potrafię tak!
niedziela, 25 października 2015
Rozdział 2
Pojawia się scena seksu - żeby nie było, że nie ostrzegałam :)
No i nie mam pojęcia dlaczego zmieniła mi się czcionka...
***
Od
rozmowy z Tomkiem minęło sporo czasu. Co chwilę miałem coś do zrobienia, więc
za wiele o tym wszystkim nie myślałem, ale mimo wszystko, gniotło mnie to
strasznie. Dopiero
dzisiaj miałem chwilę dla siebie, gdy już wysłałem mailem skończony projekt
scenografii do jakiegoś pochrzanionego przedstawienia i zacząłem szykować
śniadanie. Artur jeszcze odsypiał wczorajszy koncert. Nie przejmowałem się, że
mnie nie zabrał. Wie, że nie znoszę reagge.
-Cześć
– o wilku mowa. Przywlókł się do kuchni i zwiesił mi na ramieniu.
-Cześć
– odpowiedziałem - Jesteś głodny?
-Bardzo!
-Serio?
Nie masz kaca?
-Nie
piłem. Jakaś kiepska atmosfera była.
-Koncert
się nie udał?
-Grali
zajebiście, ale znajomi się pożarli o jakąś pierdołę... Ostatecznie ktoś musiał
pilnować żeby się nie pozarzynali.
-Hm,
czyżby Damian i Olek? – spytałem mieszając jajecznicę.
-Skąd
wiedziałeś?
-Tak
jakoś pierwsi przyszli mi na myśl – parsknąłem – zawsze między nimi zgrzytało.
-W
sumie racja.
Zrobił
nam kawę i usiadł przy stole. Ja zgarnąłem jajecznicę na talerze i postawiłem
jeden przed nim.
-Dziękuję
– uśmiechnął się promiennie.
Usiadłem
naprzeciwko i zabrałem za jedzenie. Chyba faktycznie był głodny, bo pochłonął
wszystko w kilka minut, a potem gapił się jak jem. Nie znoszę jak to robi, bo
zawsze wtedy się ugryzę.
-Skończyłeś
projekt? – spytał znienacka.
-Tak.
Przed chwilą go wysłałem. Mam nadzieję, że już nic nie będzie chciał poprawiać,
bo mogę kurwicy dostać.
-Aż
tak źle?
-Ten
facet nie wie czego chce! – prychnąłem w kawę – Co chwilę zmieniał zdanie. „To
źle wygląda, to trzeba zmienić, a może jednak nie...” i tak w kółko.
-Ale
jeśli masz skończone, to w takim razie możemy gdzieś pojechać.
-Hm?
A ty możesz?
-Mam
teraz cztery dni wolnego, przez Wszystkich Świętych. Może w góry?
-Aha.
W góry mówisz? Czemu nie, dawno nie byliśmy.
-To
jedziemy – uśmiechnął się zbierając naczynia.
-Ale
gdzie dokładnie? – zaśmiałem się. Podziwiałem w nim to zdecydowanie.
-Nie
wiem, poszukam czegoś.
Postanowiłem
zdać się na niego. W zasadzie chętnie pojechałbym gdziekolwiek, byle odpocząć
od tego miasta. Zawsze w listopadzie robiło się depresyjne. Pewnie każde miasto
tak wygląda kiedy jest szaro i mokro, ale w naszej dzielnicy blokowej jest to
szczególnie odczuwalne.
Wstawiłem
resztę naczyń do zlewu i poszedłem się ubrać w coś innego niż spodenki od
pidżamy. Odkręcając wodę pod prysznicem usłyszałem jak Artur z kimś rozmawia.
Nie zwracałem na to zbytniej uwagi, koncentrując się na płynącej wodzie.
Wychodząc
z łazienki uderzyłem się łokciem w klamkę, akurat w splot nerwów. Zamachałem
ręką jakby to miało mi w czymś pomóc.
-Uważaj
łamago – roześmiał się Artur, kończąc rozmowę.
-Wal
się!
-Nie
mów do mnie tak brzydko – zrobił usta w ciup.
-To
nie mów do mnie łamago.
-Co
mam poradzić skoro nią jesteś? – roześmiał się kiedy walnąłem go w ramię – Ale
serio, kiedyś sobie zrobisz krzywdę. Uważaj.
-Przeżyję.
Do tej pory mi się udawało, to co ma się niby zmienić?
-No
nie wiem. Może powinienem zabukować ci pokój z miękkimi ścianami?
-Ooo,
jeszcze jeden taki przytyk, a z seksu nici przez tydzień.
-Przepraszam
– momentalnie spotulniał, aż się roześmiałem. Po chwili też parsknął śmiechem.
-A
tak na poważnie, pakuj się. Jedziemy do Jeleniej Góry.
-Co?
-Jedziemy
– wyszczerzył się do mnie.
-Tak
już?! Wszystko-
-Wszystko
załatwione.
-Kocham
cię po prostu! – rzuciłem mu się na szyję.
-Ja
myślę! – odparł ze śmiechem.
I
tak właśnie po czterech godzinach jazdy wylądowaliśmy w małym hoteliku z
widokiem na Śnieżkę. Fakt, trochę zadupie, ale jakie ładne. Było dawno po
sezonie, więc żadnych tłumów, a do tego niskie ceny. Tylko pogoda nieciekawa.
Po pierwszej przechadzce po okolicy wróciliśmy do pokoju, bo zrobiło się
cholernie zimno i zaczęło padać. Zziębnięty wkulnąłem się pod kołdrę, a Artur
poszedł wziąć prysznic. W pewnym momencie musiałem przysnąć, bo nagle poczułem,
jak materac się ugina. Westchnąłem i obejrzałem się za siebie. Artur z
uśmiechem na ustach siedział obok.
-Usnąłeś?
-Mhm
– mruknąłem mało przytomnie, gapiąc się na skapujące z jego włosów krople.
Podążyłem za nimi wzrokiem dalej, spływały po szyi i nagim torsie. Wyglądał tak
seksownie...
Zauważył
mój wzrok – w końcu ostentacyjnie się gapiłem – i się nade mną pochylił.
Spojrzałem w jego ciemne oczy i poczułem napływające podniecenie. Przez chwilę
się tak w siebie wpatrywaliśmy, aż niespodziewanie mnie pocałował. Oddałem
pocałunek równie żarliwie i objąłem go ramionami. Był ciepły. Tak przyjemnie i
bezpiecznie ciepły.
Pocałunkami
zszedł na moją szczękę, a potem na szyję. Przejechałem rękoma po jego plecach i
mogłem poczuć jak pracują mu mięśnie, gdy przesuwał ramiona nad moją głowę.
Zjechałem niżej, do linii spodni, a on czując to mruknął mi prosto w usta.
Odgarnął kołdrę którą byłem przykryty i usiadł mi na biodrach, dzięki czemu
mogłem poczuć jak bardzo jest podniecony i sam podnieciłem się jeszcze
bardziej. Przerwaliśmy pocałunek tylko na chwilę, żebym mógł zdjąć bluzkę,
potem znów do siebie przylgnęliśmy. Rozpiął mi spodnie i wsunął rękę od razu
pod bieliznę, na co westchnąłem cicho. Pocałunek stał się bardziej agresywny,
bezwiednie wypchnąłem biodra w górę, czując jego rękę na swoim członku i
jęknąłem.
W
końcu mieliśmy dość tego powierzchownego dotyku. Artur zaczął ściągać swoje
spodnie, a ja swoje. Gdy ponownie się nade mną pochylił, nowe krople skapnęły
mi na twarz z jego włosów. Spodnie zostały skopane gdzieś na podłogę, ręce
wędrowały po ciele, nasze członki się o siebie ocierały. Jedną ręką przesuwał
mi po pośladkach i między nimi. Zacząłem całować jego bark, wtedy on
niespodziewanie poślinił jeden palec i wsunął mi go w odbyt, na co jęknąłem,
trochę z zaskoczenia a trochę z przyjemności. Pocałowałem go mocno i wsunąłem
język do jego ust. Odpowiedział tym samym, dodając drugi palec. Wygiąłem się
pod nim, choć i tak praktycznie stykaliśmy się brzuchami. Zarzuciłem mu w
pewnym momencie nogę na biodra, co było dla niego znakiem, że już dość. Wysunął
palce, uniósł odrobinę moje biodra i spojrzał na mnie pożądliwie. Zawsze w tym
momencie się strasznie czerwienię, nieważne że robimy to od dobrych pięciu lat.
Nie potrafię tego powstrzymać i on dobrze o tym wie. Gdybym miał zły humor,
mógłbym go po prostu z siebie skopać i tyle by z tego wyszło. Ale humor miałem
dobry... więc spojrzałem mu prosto w oczy, już bez skrępowania. Oblizał usta i
wsunął we mnie płynnym ruchem. Powolnymi ruchami masował moje lędźwie,
rozluźniając spięte mięśnie i całował po obojczykach. Poruszyłem się
delikatnie, chwytając go za pośladki. Szybko złapaliśmy wspólny rytm. Wysuwał
się i wsuwał coraz szybciej, przy wtórach naszych szeptów i jęków przyjemności.
Wkrótce poczułem, jak spinają się jego wszystkie mięśnie i doszedł całując mnie
mocno, a ja zaraz po nim, krzycząc mu w usta.
Opadł
na mnie i leżał chwilę bez ruchu. Objąłem jego plecy. Westchnął głęboko, przesunął
się trochę na bok i wtulił twarz w zagięcie mojej szyi.
-Jesteś
cudowny – szepnął. Jego oddech mnie załaskotał.
-Wiem
– odpowiedziałem, powoli się uspokajając – A ty chyba znowu musisz się umyć...
– mruknąłem.
Zaśmiał
się cicho.
-Pewnie
tak – westchnął całując mnie w szyję.
Na
drugi dzień się przejaśniło. Pojechaliśmy do Karpacza, tylko dzięki mojemu
darowi… przekonywania. Artur twierdził, że nie ma tam nic ciekawego, chyba że
chcę się wybrać w góry. Ale ja chciałem po prostu pozwiedzać, nigdy tu nie
byłem. No i dobra. Zgodzę się, że niewiele jest do oglądania… ale pyszne
jedzenie.
-Ciebie
lepiej ubierać niż karmić – stwierdził Artur, kiedy kupiłem kolejnego oscypka.
-A
ty co, moją matkę naśladujesz? – prychnąłem.
-Też
tak twierdziła? Czyli coś w tym jest…
-Powinieneś
się już dawno zorientować, że jedzenie to jedno z moich hobby.
-Jedno?
A inne to jakie?
-Doprowadzanie
cię do orgazmu na przykład – uśmiechnąłem się i spojrzałem na niego z ukosa.
Zacisnął usta. Wiedziałem że jest na mnie zły za to, że go drażnię w miejscu
publicznym. Bo nie ma jak zareagować, nie przyciśnie mnie na przykład do ściany
jakiegoś domku i nie zacznie obmacywać… a chciałby. Wiem o tym i to mnie
niesamowicie bawi, ale i cieszy. Zawsze tak reagował na podobne zaczepki.
Wgryzłem
się w ciepłego jeszcze oscypka.
-Co
to jest to czerwone? – spytał znienacka, wskazując na trzymaną przeze mnie
tackę.
-Żurawina.
-Oscypek
z żurawiną?
-Mhm.
Pyszny, chcesz spróbować?
-Czemu
nie.
Podsunąłem
mu ser, ugryzł trochę i się skrzywił.
-Dziwnie.
Wolę bez niczego.
Wzruszyłem
ramionami.
-Kiedyś
w ogóle nie lubiłem oscypków. Może dlatego, że przywoziła je moja szurnięta
ciotka, którą zapraszaliśmy na święta. Przywoziła je kilogramami razem z
wełnianymi skarpetami dla każdego. I potem leżała taka kupa sera i skarpet i
śmierdziała. Znaczy byłem wtedy w podstawówce i niewiele rzeczy mi się
podobało.
-Serio?
Tak wcześnie przechodziłeś „okres buntu”? – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałem.
-Możliwe.
Ale ciotki nadal nie lubię.
-Dlaczego?
-Bo
mnie obcałowywała na każdym kroku. Przy każdej okazji, ohyda! Poza tym,
wszystkich obrażała. Naprawdę, mówiła czasem takie świństwa, nawet na własną
siostrę.
-I
co, nikt jej tego nie wypomniał?
-Nie.
Bo wszyscy uważali, że to przez chorobę jest taka „opryskliwa”. Jak dla mnie to
zwykłe chamstwo.
-I
to się nazywa uraz z dzieciństwa.
-Coś
w tym jest.
Szliśmy
przez centrum Karpacza, ciesząc się spokojem i ładną pogodą. Jak na tą porę
roku, to było nawet sporo ludzi, ale może się nie znam. W górach byłem tylko
dwa razy w życiu i to latem.
-Nadal
do was przyjeżdża? – spytał Artur.
-Nie.
Odkąd dowiedziała się, że jestem gejem, omija nas szerokim łukiem. Co jest dziwne, bo miałaby temat do
drwin, a j-
W
tym momencie urwałem, bo poczułem jak telefon mi wibruje w kieszeni.
Dokończyłem oscypka i spojrzałem na wyświetlacz. Asia. Odebrałem.
-Halo,
Leon?
-Cześć
Asiu, co słychać?
-W
porządku. Może się spotkamy?
-Z
tobą zawsze chętnie, ale dzisiaj nie mogę. Jestem w Karpaczu.
-Wiem.
Właśnie na ciebie patrzę.
Zatkało
mnie. Rozejrzałem się automatycznie.
-Jestem
w restauracji po prawej – usłyszałem jej śmiech w słuchawce.
Spojrzałem
we wskazanym kierunku. I faktycznie, pod oknem, trochę z boku siedziała Asia.
Kiwała mi ręką z wyszczerzem na ustach. Też się roześmiałem nie mogąc w to
uwierzyć. Rozłączyłem się.
-Artur,
chodź! – pociągnąłem go do środka restauracji.
Od
razu jak weszliśmy, rzuciła się na nas wysoka brunetka.
-Leo!
Artur! Jak się cieszę, że was widzę.
Wyściskaliśmy
się i postanowiliśmy się do niej dosiąść, bo tymi powitaniami zwróciliśmy na
siebie sporo uwagi, również kelnera. Zamówiłem sobie coś, Artur nie chciał.
-Ty
serio masz jeszcze miejsce? – spytał.
-Oczywiście.
A co, mam nie jeść tyle? Za gruby jestem? – spytałem patrząc na niego złowrogo.
-Nie!
Co ty.
-O,
chłopie. Wkraczasz na grząski grunt – mruknęła Asia, z kpiącym uśmiechem na
ustach.
-Dajcie
spokój, nic takiego nie powiedziałem.
-Nie,
w ogóle – uniosłem brew i odwróciłem wzrok udając obrażonego.
-Kochanie
– roześmiał się – zbyt dobrze cię znam, żeby myśleć że takie coś by cię
uraziło, więc nie udawaj przewrażliwionej ciotki.
-Przewrażliwionej
ciotki! Ja pierdolę – odezwała się Asia – Ja bym się obraziła na twoim miejscu.
Pokręciłem
głową rozbawiony. Faktycznie zbyt dobrze mnie zna. Ale faktem jest też, że nie
jestem jakiś specjalnie chudy. Jestem taki… normalny. Nie mam super płaskiego
brzucha, ale mam mięśnie, nie to co niektórzy… Prawda?
-Tak
w ogóle, to co tu robisz Asia? – spytał się Artur.
-To
samo co wy. Dobra, niedokładnie, ale odpoczywam sobie. Wzięłam wolne,
stwierdziłam że mi się należy po tym jak przepracowałam cały rok bez przerwy.
-Faktycznie,
należy – stwierdziłem z podziwem – Zawsze byłaś pracoholiczką. A ile zostajesz?
-Jeszcze
dzień. Potem do Zakopanego! – zbyła mój
przytyk co do pracoholizmu.
-To
zrobiłaś sobie wycieczkę krajoznawczą?
-Coś
w tym stylu.
-Ale
dlaczego sama? Krzyśkowi urlopu nie dali? – wtrącił się Artur.
Zamilkliśmy.
Ja znałem historię, on nie.
-Nie
wiem, zerwaliśmy. Szkoda gadać – dodała widząc, że Artur zamierza dopytywać.
Kiwnął więc głową.
-Ale
co u was słychać? – zmieniła temat – Tak dawno się nie kontaktowaliśmy.
-Gadaliśmy
tydzień temu. I jakoś nie wspominałaś, że chcesz gdzieś jechać – wytknąłem jej.
-Oj
tam. Bo wtedy jeszcze nie byłam zdecydowana, to tak spontanicznie. Zresztą to
samo mogłabym powiedzieć o tobie – wskazała mnie palcem.
-Bo
to też spontanicznie…
-I
widzisz jak to jest? Nigdy nie wiesz co się jutro stanie. Wyjedziesz, zajdziesz
w ciążę, zerwiesz z chłopakiem… Właśnie, ile wy ze sobą jesteście?
-To
tak a propos czego? I- zaraz! Jaką ciążę?! – prawie krzyknąłem.
-A
żadną. Tak tylko rzuciłam przykład, nie denerwuj się, tobie to nie grozi. Chyba
że… czegoś nie wiem?
-Aśka!
A może to ja czegoś nie wiem?
-Nie,
serio to przykład. Nie przyszło mi nic innego do głowy. Ale odpowiedzcie na
moje pytanie.
-Jakie?
– zdziwiłem się.
Uderzyła
się teatralnie dłonią w czoło.
-Prawie
pięć lat – odezwał się Artur.
-Dziękuję
Artur. Widzę że ogarniasz, nie to co pewien osobnik przy tym stole. Ale, łał!
Pięć lat? To prawie jak małżeństwo.
-Okej,
przesadziłaś.
W
tym momencie przyszedł kelner z zamówieniem. Zabrałem się za jedzenie i
przysłuchiwałem ich rozmowie. Nigdy nie potrafiłem pogodzić jedzenia z rozmową.
Nie mam pojęcia jak inni to robią.
-Słuchaj,
byłaś w świątyni Wang? – zapytał Artur.
-Jezu,
z cztery razy. I nie dlatego, że chciałam. Raz by mi wystarczył, tylko że każdy
z którym tutaj jechałam, chciał tam iść. A co? Nie mów mi, że wy też się
wybieracie!
-W
sumie to chciałem, nigdy jej nie zwiedzałem.
-Serio?
Ale z tego co wiem, to ty dość często bywałeś w Karpaczu.
-Tak,
ale nie miałem jakoś okazji. Ciekawa w ogóle jest?
-Nie.
Znaczy, tak. Za pierwszym razem.
-Aha.
Chciałbyś iść? – z tym pytaniem zwrócił się do mnie.
Przełknąłem
i dopowiedziałem.
-Pewnie,
od razu moglibyśmy iść na szlak.
-Czemu
nie. Przejdziesz się z nami Asia?
-Na
szlak chętnie. Do Wang – nigdy więcej – zrobiła stanowczy ruch ręką, żeby
podkreślić ostatnie słowo – Ale musiałabym wrócić przed dwunastą, żeby zwolnic
pokój.
-Wyrobimy
się chyba.
-Ale
w takim razie musimy wstać o… szóstej?! – jęknął Artur, który nie był
zwolennikiem wczesnego wstawania kiedy ma wolne. Jak musi wstać to wstanie, ale
niechętnie.
-Chyba
że wyjdziemy przed dwunastą, a ja po prostu spakuję swoje manatki do samochodu
i pójdę z wami bez stresu. Może być? – spytała.
-Tak!
– wyrwał się Artur – I przy okazji pokażesz nam drogę do Wang.
Asia
jęknęła.
Po
jakichś dwóch godzinach gadania o pierdołach i męczeniu kelnera
niezdecydowaniem, wyszliśmy z restauracji odprowadzić Asię do jej motelu. Kiedy
wracaliśmy do siebie było już ciemno. Wyglądałem przez okno samochodu na
bezchmurne niebo. Aż dziwne, że wczoraj tak padało.
Asia
miała rację. Długo ze sobą jesteśmy. Cieszę się, ale też rani mnie to, że przez
ten czas nie poznałem jego rodziny. No dobra, poznałem siostrę, ale to tylko
przez przypadek. Cholera, nieprzyjemny temat dla nas obu powraca. Muszę w końcu
przycisnąć Artura, bo nigdy nie da mi to spokoju. Ale teraz? Nie, teraz nie.
Szkoda psuć wyjazd.
-Co
tak zamilkłeś? – odezwał się skręcając na podjazd.
-Tak
sobie rozmyślam.
-Rozmyślasz.
O tym co będziemy robić po zamknięciu drzwi na klucz? – oblizał usta,
spoglądając na mnie drapieżnie. Czasem mam wrażenie, że pieprząc się
praktycznie codziennie zachowujemy się jak napalone nastolatki. Ale nawet
jeśli, to nie przeszkadza mi to zupełnie.
-A
co? Masz coś szczególnego na myśli?
-Nie…
Spontaniczność jest w cenie – uśmiechnął się.
-Hm.
To co zrobisz jak spontanicznie pójdę się umyć i od razu spać?
-Spróbuj,
to zobaczymy.
-Zabrzmiało
jak groźba.
Wybuchnął
śmiechem.
Zostawiliśmy
auto i weszliśmy do pokoju. Artur grzebał w plecaku w poszukiwaniu swoich
traperów na jutro, a ja nie zważając na nasze wcześniejsze przekomarzania,
poszedłem do łazienki i zrzuciłem ubranie. Odkręciłem wodę i zanurzyłem głowę
pod strumień. Sięgnąłem po żel, ale w tym momencie poczułem powiew chłodu na
plecach. Odwróciłem się i aż wzdrygnąłem na widok Artura. W pewnym stopniu
spodziewałem się go ujrzeć, ale wszedł tak cicho, że nawet bym nie zauważył,
gdyby nie przeciąg.
Objął
mnie szczelnie i pocałował w bark.
-Pomoczysz
ubrania – powiedziałem.
-I
co?
-I
będą długo schły.
-Trudno
– zbył temat. I dobrze, bo też nie miałem ochoty go ciągnąć, zbyt przyjemnie
było mi w jego ramionach.
Zjechał
ręką na moje podbrzusze, zahaczając o sutek. Nie dałem mu sięgnąć dalej.
Obróciłem się twarzą do niego, chwyciłem za koszulkę i przyciągnąłem do
pocałunku. Oddał go chyba trochę zaskoczony gwałtownością.
-Rozbieraj
się – szepnąłem odklejając się od niego.
Ochoczo
spełnił moją prośbę i już nagi wszedł całkowicie do kabiny. Chwycił mnie w
pasie i zaczął całować po szyi i obojczykach. W pewnym momencie osunął się na
kolana i polizał moje podbrzusze, aż westchnąłem. Zaśmiał się.
-Co
się stało z „idę się myć i spać”? – mruknął spoglądając na mnie zadziornie z
wysokości moich lędźwi.
-A
co właśnie robię? – odpowiedziałem z uśmiechem.
Odwzajemnił uśmiech. To będzie długa noc.
poniedziałek, 28 września 2015
Rozdział 1
-Jak się
czułeś?
-Jak?
Wyobraź sobie.
Siedzieliśmy w jego pokoju, jak to często
robiliśmy po zajęciach. Zawsze dobrze czuliśmy się w swojej obecności, nie
przeszkadzało nam milczenie. On czytał książkę, ja starałem się robić zadanie z
matmy. Starałem, bo nie mogłem się skupić, przez ciągłe zerkanie na jego
skupioną twarz. Nie mogłem już wytrzymać i powiedziałem to, co męczyło mnie od
miesięcy.
-Chcę się z Tobą kochać.
-Co? – uniósł głowę znad książki i
popatrzył na mnie mocno zdezorientowanym wzrokiem.
-Kochać. Chcę się z tobą kochać.
-Ale jak to? – parsknął.
Co jak to? Co mam mu odpowiedzieć? Opisać
wszystkie moje wyobrażenia ze szczegółami?
-Chciałbym cię całować, potem rozebrać-
-Przestań! Nie rób sobie takich żartów,
to nie jest zabawne – wykrzywił twarz w grymasie… obrzydzenia? Brzydził się
tego, brzydził się mnie. Może nie bezpośrednio, myślał przecież, że żartuję,
ale ta reakcja mówi sama za siebie. Jak mam zareagować? Przyjąć jego punkt
widzenia i roześmiać się, czy powiedzieć prawdę?
-Nie żartuję – powiedziałem w końcu ze
ściśniętym gardłem. Serce biło mi jak szalone, aż się przestraszyłem, że stanie
z przepracowania.
-Weź przestań – prychnął lekceważąco –
Nie wkurwiaj mnie – ponownie pochylił się nad książką. Nie wziął mnie na
poważnie. Zdecydowałem, że skoro odważyłem się to powiedzieć, to mogę posunąć
się dalej.
Odłożyłem zeszyt i wstałem. Pochyliłem się nad nim, opierając dłonie o krzesło i blat, przy którym siedział. Popatrzył na mnie niepewnie, ze zmarszczonymi brwiami.
Odłożyłem zeszyt i wstałem. Pochyliłem się nad nim, opierając dłonie o krzesło i blat, przy którym siedział. Popatrzył na mnie niepewnie, ze zmarszczonymi brwiami.
-Co- - nie dałem mu dokończyć i
pocałowałem. A zaraz potem straciłem grunt pod nogami.
-POJEBAŁO CIĘ?! – krzyknął przewracając
krzesło.
Podniosłem się rozcierając obolały tyłek.
-Powiedziałem, że nie żartuję –
mruknąłem. Cała ta sytuacja zaczynała mnie przerażać, ale nie było już odwrotu.
-Ty… Ty jesteś… - po jego twarzy ponownie
przemknęło obrzydzenie, co mnie zabolało.
-Gejem – potwierdziłem jednak.
-Kurwa – przeczesał nerwowo włosy –
Wyjdź.
Zamurowało mnie.
-Wyjdź!
Wyszedłem. Z jego pokoju, z domu i
poszedłem na przystanek. Nie myślałem o niczym, otępiały wracałem do domu.
Rodzice nie zainteresowali się moim powrotem, zajęci oglądaniem filmu, a
siostra siedziała w swoim pokoju z telefonem przy uchu. Poszedłem do swojego
pokoju i się położyłem, ale nie mogłem zasnąć.
-To było
moje pierwsze fatalne zauroczenie, nie ważne jak głupio to brzmi. Przestał się
do mnie odzywać, nawet na mnie nie patrzył. Wpadłem w jakiś stan
"półsnu", nic mi się nie chciało. Odmowa jak odmowa, ale to, że się
do mnie nie przyznawał… Zniósłbym wszystko: pobicie, wyzwiska, nienawiść. Ale
to? To było najgorsze. Stwierdziłem, że skoro ludzie tak reagują na gejów, to
nie chcę być jednym z nich – westchnąłem ciężko - Pierwszy raz od wielu lat się
poryczałem. Gdy Kaśka, moja siostra weszła do mojego pokoju, przeraziła się. No
cóż, przedstawiałem sobą dość żałosny widok: skulony na łóżku, zasłaniałem się
rękoma, by nie było nic słychać – zaczerpnąłem głębszy oddech - Chciała ode
mnie wyjaśnień, ale nie udało mi się nic powiedzieć. Wtedy mnie zwyczajnie
przytuliła. Od tamtego momentu mamy lepszy kontakt. Bo widzisz, zawsze mnie
trochę wkurzała. Jest starsza, zawsze byłem do niej porównywany i jakoś nigdy w
naszych rozmowach, nie poruszaliśmy poważniejszych tematów. Gdy zobaczyła mnie
płaczącego, coś się zmieniło.
-A co z
tym kolesiem? – spytał Tomek.
-Nie
utrzymywaliśmy już kontaktów.
-Idiota.
-Bywa.
-Ale nie
powiedział o tobie reszcie klasy?
-Nie, to
nie w jego stylu – uśmiechnąłem się smutno – Chcesz coś do picia?
-Kawę,
albo co tam masz.
Poszedłem
do kuchni zrobić nam kawę. Jak wracałem do pokoju, zgarnąłem też paczkę
krakersów z szafki. Zastałem Tomka w dość dziwnej pozycji. Klęczał na podłodze
przed kanapą, z głową tuż przy ziemi.
-Stary,
co ty robisz? – spytałem stając nad nim – Przerzuciłeś się na islam, czy co?
Podniósł
się do klęczek z cichym prychnięciem.
-Coś mi
wpadło pod kanapę.
-Coś?
Postawiłem
kawy i krakersy na stoliku i przykucnąłem obok niego.
-Przeglądałem
te gazety – kiwnął w stronę kupki magazynów leżących na podłodze – kiedy coś z
nich wyleciało. Nie mam pojęcia co to było, ale wpadło właśnie tam…
-Zostaw,
pewnie nic ważnego. Te gazety leżą tu już kilka lat.
Usiadłem
na fotelu otwierając od razu krakersy. Tomek mnie posłuchał i porzucił
poszukiwania. Upił trochę kawy, parząc się w język. Po kilku ciekawych
przekleństwach odezwał się swoim wiecznie chrapliwym głosem:
-To kto
był następny?
-Hm?
-No,
twój kolejny obiekt westchnień – wyjaśnił.
-Ach. No
i tu był problem. Przecież postanowiłem
sobie nie być gejem. Więc starałem się zdusić w sobie wszelkie... odruchy. Nawet
nieźle mi to wychodziło. W trzeciej klasie poznałem dziewczynę z którą mi się
świetnie gadało i do głowy przyszedł mi pomysł, żeby spróbować się z nią
umówić.
Tomek
spojrzał na mnie jak na idiotę.
-Wiem,
że debilny pomysł, ale wtedy wydawał mi się idealnym rozwiązaniem, poza tym,
dobrze się stało, że to zrobiłem.
-Dobrze?!
-No.
Zaprosiłem ją na randkę, a ona jakoś na mnie dziwnie popatrzyła i powiedziała
coś w stylu: „To ty nie jesteś gejem?” – roześmiałem się – Przestraszyłem się
jak cholera, bałem się że to widać. Dopiero później wytłumaczyła mi, że potrafi
stwierdzić takie rzeczy praktycznie od razu. Jak chciałem zaprzeczyć, że nie
jestem homo, powiedziała tylko : „Ta, jasne. Jak chcesz, mogę być twoją
przykrywką, tak dla jaj”. Mniej więcej tak to szło.
-Tak po
prostu zaproponowała?
-Dokładnie.
Skorzystałem z jej propozycji. I w zasadzie do końca roku szkolnego byliśmy
parą. Tylko, że mi to nie bardzo służyło. To znaczy, pozory zostały zachowane,
ale czułem się coraz gorzej.
-Ok, ale
co z tego dobrego wyszło? Bo nie kumam – zapytał.
-A to,
że była moją pierwszą przyjaciółką, która o mnie wiedziała. Do teraz
utrzymujemy kontakt.
-Aha. To
wracając do twojego roku szkolnego… Co to znaczy, że gorzej się czułeś? Wyrzuty
sumienia?
-Hm.
Wyrzuty nie, przecież postawiła sprawę jasno – mieliśmy coś w rodzaju otwartego
związku. A co do mnie… Nie wiem, byłem chyba nieznośny, bo siostra nie mogła ze
mną wytrzymać. Nie obchodziło mnie to, było mi wszystko jedno. W końcu Kaśka
wzięła mnie na spytki. Pokłóciliśmy się, zdaje mi się że wykrzyczałem jej wtedy
coś w stylu: „Bo ja kurwa chcę, żeby mi się dziewczyny podobały!”. No i wyszło
na jaw.
-Jak
zareagowała? Z tego co się orientuję, to ona jest dość konserwatywna.
-Konserwatywna?
– parsknąłem – za mało ją znasz. Fakt, może sprawiać takie wrażenie, ale tylko
z początku. Ale co do jej reakcji to…
-Ty jesteś gejem? To dlaczego gzisz się z
tą… Jak jej tam…
-Kaśka!
-Też Kaśka?
-Nie! O tobie mówię, żebyś dała mi
spokój!
-I tyle
- roześmiałem się -To było zabawne… Znaczy się, wtedy nie, tylko teraz jak na
to patrzę. Kaśka nie potrafiła zrozumieć, czemu się nie akceptuję. Tak długo nawijała
mi, że to w porządku być gejem, jestem jaki jestem, i tak mnie kocha; że w to
uwierzyłem. Niby oklepane pierdoły, a dodają otuchy.
-Świetna
siostra – stwierdził Tomek z uśmiechem – Mi też by się taka przydała.
-Przecież
ty i tak masz wszystko w dupie.
-Bez
przesady.
-No tak,
obchodzi cię tylko ta blond cizia.
Teraz on
wybuchnął śmiechem.
-Już nie
jesteśmy razem. Ale nie odbiegaj od tematu, jesteśmy na etapie jak się
pogodziłeś ze swoim homo-ja. I co dalej?
-Naprawdę
tak cię to interesuje?
-Obiecałem
ci, że spróbuję pomóc, chociaż jeszcze nie wiem w czym.
-Okej...
Znalazłem faceta na studiach, na pierwszym roku, ale to był dupek.
-Kurwa,
kolejny?! – jęknął.
-Jak
widać mam do nich pociąg – zażartowałem grobowym tonem – Nawet nie warto o nim
wspominać. Był chwilę, popieprzył i zniknął. Taki tam narcyz… Dopiero później,
spotkałem Artura.
Tomek
wyczuł, że oto dotarliśmy do właściwej historii. Może dlatego, że Artur to
pierwszy mój facet, którego mu przedstawiłem, a może dlatego, że uśmiechnąłem
się wymawiając jego imię.
-I co
nim? – w końcu przerwał ciszę.
-Cóż –
dopiłem kawę, namyślając się co odpowiedzieć – Nie wiem od czego zacząć.
Byliśmy na tym samym roku scenografii, mieliśmy wspólnych znajomych, a co za tym idzie
często widywaliśmy się na imprezach. On się nie krył ze swoja orientacją, ja
zresztą też niespecjalnie. To znaczy, nie ogłaszałem tego wszem i wobec, ale
jak ktoś spytał, to nie przeczyłem. Po którejś z imprez, stało się coś, po czym
zaczęliśmy się sobie bardziej przyglądać. Nie pamiętam co to było…
-Akurat
– wtrącił Tomek.
-Teraz
mi nie przerywaj, bo nie skończę.
-Ok.,
sory.
Odetchnąłem.
-Spotykaliśmy
się coraz częściej, przespaliśmy się ze sobą i… było nam mało – zaśmiałem się –
W połowie studiów zamieszkaliśmy ze sobą, wtedy też zmienił kierunek na historię sztuki. Stwierdził, że to jest coś co go naprawdę interesuje. Po roku wyjechał na stypendium do Belgii, myślałem,
że oszaleję. Pięć miesięcy ze swoim facetem na skype’ie. Pierdolca dostawałem,
z czego znajomi mieli niezły ubaw. W ogóle to uważali nas za parę idealną, a
przecież żadna taka nie jest. Zawsze są jakieś spory i nawet całkiem głośne. No nic, skończyłem studia, pracowałem przez jakiś czas z taką jedną kobietą, przy
scenografii do spektaklu, on miał praktyki w podstawówce i pracował dorywczo. To był dość intensywny okres, na szczęście kobieta z którą pracowałem poprosiła mnie o współpracę przy swoim kolejnym przedstawieniu, a w międzyczasie pracowałem w Młodzieżowym Domie Kultury, tam pomagałem prowadzącej koła teatralnego - machnąłem ręką - Mniejsza o to, mieliśmy płynność finansową - zaśmiałem się - Na tyle, że kilka razy odwiedziliśmy jego znajomych w Belgii – westchnąłem – chcesz jeszcze pić?
-Co? –
zdezorientowany wyraz twarzy Tomka mnie rozbawił – Miałem ci nie przerywać, a
sam to robisz! Nic nie chcę, mów dalej.
-No dobrze. To przejdę już do bliższych nam czasów... Kiedy ja jeździłem po poznańskich teatrach czepiając się każdej okazji zarobku, Artur skończył studia, znalazł pracę w podstawówce i można powiedzieć, że staliśmy się... Hm. Stabilni.
Ktoś przejechał delikatnie palcami po
moim karku, sunął nimi wzdłuż pleców, po kręgosłupie. Usłyszałem jak szepce
moje imię. Mógłbym leżeć w nieskończoność, pieszczony tymi palcami i głosem.
-Leon, wstawaj.
-Mhm – mój sprzeciw był bardzo
elokwentny.
Palce zjechały niżej, na…
-Ała! – oburzyłem się, otwierając oczy.
Właśnie otrzymałem siarczystego klapsa w tyłek – Za co to było?
-Za nieusłuchanie – śmiech –
Wstawaj, spóźnisz się.
-Ta, bo akurat potrzebuje niańki.
-Potrzebuje, właśnie dlatego Cię
zatrudniła. Dalej, zrobiłem tosty.
Wstał i wyszedł z sypialni. Nie
chciałem przegapić jego tostów, więc też się podniosłem. Gdy wszedłem do
kuchni, już w pełni ubrany, Artur zalewał kawę.
-Trzymaj – podał mi kubek i
usiedliśmy przy stole. Normalnie tostów bym nie tknął, mam przed nimi jakiś
wstręt. Ale zrobione przez niego mógłbym jeść codziennie.
Wgryzłem się w jednego i
zastanawiałem, jaki dzisiaj będzie dzień. Czy dzieciak, którego pilnuję, znowu
będzie płakać? Jeśli tak… Matka pomyśli sobie nie wiadomo co i mnie zwolni. A
on po prostu chce, żeby wróciła z pracy. Nie wraca, to ryczy.
-Co, nie wyspałeś się?
-A jak myślisz, czyja to wina?
-Nie wiem. Może sąsiadów? W nocy
byli dość głośni - uśmiechnął się drapieżnie. Taa, jasne. Po obu stronach mamy
starsze osoby.
-Sąsiedzi, którzy byli
głośni – niedługo udało mi się utrzymać powagę. Wybuchliśmy śmiechem – Kto tym
razem przyszedł?
-Pani Asia.
-Przecież ta babcia ledwo słyszy!
Chyba że siedzi ze szklanką przy ścianie.
-Nie wiem, ale powiedziała, że
jeszcze raz zachowamy się jak – cytuję – „króliki przed końcem świata”, to
wezwie policję – kąciki jego ust i głos drgał od powstrzymywanego śmiechu.
-Już to widzę – parsknąłem w kawę –
Uzbrojeni faceci wpadają do naszego mieszkania i zastają nas w dość
jednoznacznej pozycji. Ciekawe jak by zareagowali.
-Sprawdzimy?
-Bez przesady. Takim ekshibicjonistą
nie jestem.
-„Takim”? No ładnie, czego ja się
dowiaduję po tylu latach…
Kopnąłem go pod stołem. Zaśmiał się
tylko. Uwielbiam jego śmiech, sprawia, że chcesz się śmiać razem z nim, przed
czym nigdy nie mogłem się powstrzymać. Nigdy też nie próbowałem tego zrobić.
Skończyliśmy śniadanie, i zeszliśmy
do samochodu. Po drodze do podstawówki minęliśmy nawet sporo aut, siódma rano
nie jest jakąś niezwykłą godziną do podróży.
Wysadził mnie na przystanku i
pojechał dalej. Poczekałem na autobus, pojechałem i byłem na miejscu. Jak
każdego poniedziałku od lipca. Można powiedzieć, że to była moja praca
dorywcza.
Pani Elżbieta Nowak – matka Tomka,
czyli dziecka które pilnuję; seksoholiczka – jak zwykle stała przy oknie
kuchennym i mnie wypatrywała. Gdy wchodziłem na stopnie jej domu, nie musiałem
pukać, drzwi już stały otworem, a za nimi wypindrzona Elżbieta. („Mów mi
Elżbieta, złotko”). Wręczyła mi kluczyki i poszła do swojego samochodu,
informując, że Tomek jest w objęciach Morfeusza.
Skąd wiedziałem, że jest
seksoholiczką? No cóż, po pracy zawsze wracała z jakimś facetem, mówiąc mi,
żebym posiedział jeszcze godzinkę z Tomkiem i czymś go zajął. Ach nie, to tylko
moja wyobraźnia, pewnie pokazuje im swoje znaczki.
-Dlaczego tyle o niej opowiadasz? – zapytał.
-Możesz mi nie przerywać? – zirytowałem się.
-Och daj spokój, ciekawi mnie to.
-W pewnym sensie odegrała znaczącą rolę w moim życiu.
-Tak? Jaką?
-Właśnie do tego zmierzałem.
Pojechała do pracy. Zdążyłem
obejrzeć jakiś film, zanim Tomek się obudził. A kiedy on się obudzi, wymaga od
człowieka poświęcenia całkowitej uwagi. Co chwilę coś połyka, rozwala, zadaje
pytania na które nie idzie odpowiedzieć, a co najgorsze: ryczy. Jedyne, co go
uspokaja w takim momencie, to śpiew - Tak,
musiałem mu śpiewać, kurwa nie ryj się -
W życiu bym tego nie zrobił, gdyby był tam ktoś jeszcze oprócz dzieciaka. Nie
chciałbym się narażać na kpiny.
Tamtego dnia było spokojnie.
Zrobiłem mu jedzenie i zająłem jakąś zabawą, a sam mogłem w tym czasie
poczytać. Na dwór nie miałem ochoty wychodzić, bo zaczęło padać. Czas szybko
leciał i wszystko szło dobrze, dopóki młody nie zapytał kiedy wróci mama.
Wyjaśnienie dwulatkowi, że mama jeszcze pracuje, nie jest łatwe. W jego słowniku
nie istnieje taki termin jak „jeszcze trochę”. A ona naprawdę miała wrócić za kilkanaście
minut.
Wziąłem go na ręce, ale nie pomogło.
-Tomek… Proszę Cię, mama zaraz wróci –
wyjęczałem. Ale na nim prośby nie robiły żadnego wrażenia, zacząłem więc nucić
pod nosem kołysankę, pierwszą lepszą, która przyszła mi do głowy.
Oparłem się o wysepkę kuchenną, nucąc i
zastanawiając się, co on w tej swojej matce widzi? Przecież zostawia go z obcym
facetem (czyt. Mną) na długie godziny, a po powrocie pewnie też za dużo się nim
nie zajmuje. Nie rozumiem. Z rozmyślań wyrwał mnie męski głos, na który aż
podskoczyłem:
-Ładnie.
-Kurwa! – wyrwało mi się. Obejrzałem się
przez ramię i ujrzałem źródło tego głosu. W wejściu do kuchni stał niski,
uśmiechnięty mężczyzna, mógł być koło pięćdziesiątki.
-Kim Pan…? – spytałem przyglądając mu się
uważnie.
-Przepraszam, nie chciałem Cię
przestraszyć. Jestem Świętosław Dobrzeniecki – podszedł i wyciągnął rękę w moją
stronę. Uścisnąłem ją, drugą trzymając Tomka.
-Leon Bielec.
-O, widzę że w pańskim przypadku rodzice
trafnie nadali imię. Bez obrazy oczywiście…
-Oczywiście – zaśmiałem się nerwowo.
-Pił do
twoich rudych włosów?
-Raczej.
Gość chciał coś jeszcze dodać, ale weszła
Elżbieta.
-Tutaj Pan jest – zaświergotała – Widzę,
iż mój skarbek śpi, to dobrze… Przypilnuj go jeszcze złotko, zaraz przyjdę – z
tym poleceniem zwróciła się oczywiście do mnie, po czym chwyciła Świętosława
pod ramię i pociągnęła za sobą. Przerzuca się na starszych? Nie mój interes.
Dopiero teraz zauważyłem, że Tomek
faktycznie zasnął. Położyłem go na kanapie, przykryłem kocem i wróciłem do
lektury. Jednak już po chwili usłyszałem jak schodzą po schodach i się z czegoś
śmieją. Trochę mnie to zaskoczyło, myślałem, że dłużej będę musiał tam
siedzieć.
-…dobrze, przekażę – usłyszałem.
-Miło było Cię poznać, Leon. Do
zobaczenia.
-Wzajemnie, do widzenia.
Pożegnali się ze sobą (cmok w
policzek) i Elżbieta, jakaś taka uśmiechnięta usiadła koło mnie z gracją.
Zawsze tak siada. W ogóle cała jest „och i ach”.
-Leonie – i wymawia imiona z
namaszczeniem – To był mój dobry znajomy, z czasów studiów, był moim
wykładowcą, ale… Ale to rzecz nieistotna. Pytał o ciebie, więc mu trochę
opowiedziałam. Jaką to jesteś nieocenioną pomocą i że aktualnie masz drobne
kłopoty finansowe, ponieważ nie mogłeś znaleźć pracy w zawodzie – lekka przesada Elżbieto – Na co on się zapytał, jaki to zawód uprawiasz, wiec
powiedziałam: scenografia. Tak się na tą wiadomość ucieszył, iż nie mogłam
odmówić…
-Odmówić? – zapytałem niepewnie,
trochę przytłoczony sposobem jej wypowiedzi. To się strasznie rzuca na mózg,
potem w domu Artur się ze mnie nabija, bo zaczynam mówić podobnie. Współczuję
Tomkowi, dzieciak będzie miał przesrane.
-Prosił, bym Cię spytała, czy nie
zechcesz dla niego pracować? Widzisz, sam by Cię o to zapytał, lecz spieszył
się na spotkanie. Świętosław jest dyrektorem teatru i poszukuje właśnie
scenografa, bo ostatniego musiał zwolnić za coś tam… - machnęła ręką - A więc?
-Ja… Nawet nie wiem gdzie jest ten
teatr.
-Och, to ten na Gołębiej.
Powiedział, iż jeśli będziesz zainteresowany, to masz się zjawić w sobotę o
dwunastej, będziecie mogli się trochę poznać. I jeszcze-
-Mama? – Tomek w tym momencie
postanowił się obudzić.
-Tak moje słoneczko! Mamusia już
jest – pocałowała go w czoło. No, może i nie jest tak okropną matką, za jaką ją
uważam…
-To by było na tyle – wymruczała zza
ramienia Tomka – Pieniądze za dzisiaj leżą na blacie, w kuchni. A, w piątek nie
musisz przychodzić, zostaję w domu.
-Dobrze, dziękuję. Do widzenia.
-Papa. No Tomuś – Tomuś! – powiedz
pa, pa.
Wziąłem pieniądze i wyszedłem.
-Tak poznałem Świętosława i całą resztę jego zespołu –
usiadłem po turecku na fotelu.
-Czyli poszedłeś na to spotkanie?
-Poszedłem, ale Arturowi nie powiedziałem. Może nie
chciałem zapeszać. Poza tym szedłem w ciemno.
-Coś mi się wydaje, że nie był to dobry pomysł.
-Co? Dlaczego?
-No, zazwyczaj takie tajemnice nie skutkują niczym
dobrym.
-Weź przestań – parsknąłem śmiechem – To nie jest jakaś
telenowela, tylko zwykłe życie. Co z tego że mu o tym nie powiedziałem? Myślisz,
że jak się już dowiedział zrobił mi awanturę? Cieszył się.
-Ach, to spoko. Mów dalej.
-Lubisz dramatyzować - potrząsnąłem głową.
-Przepraszam, wie pani gdzie jest
dyrektor teatru?
Zatrzymała się i zmierzyła mnie
wzrokiem. Dosłownie poczułem się nagi.
-A Pan w jakiej sprawie?
-W sprawie pracy. To wie Pani…?
-W gabinecie Pan sprawdzał?
-Tak, nikt nie odpowiada.
-A pukał Pan?
-Słucham? – co ona, myśli że jestem
jakiś nie tego?
Zrobiła cierpiętniczą minę.
-Pytałam, czy- Nieważne zresztą. Pewnie
pieprzy się w kantorku ze stażystką.
Wtedy z uchylonych drzwi wyjrzała kobieta
w okularach, z wyrazem niezadowolenia na twarzy.
-Dominika, ciebie chyba nie powinno już
tutaj być?.
Nazwana Dominiką odwróciła się skrzywiona
i przemaszerowała przez korytarz. Ta druga - pani Renata -
uśmiechnęła się do mnie i zaprosiła do środka. Dostałem kawę, ciasto i informacje o teatrze. Przejrzała dokumenty, obejrzała zdjęcia, popytała mnie o niektóre projekty.
-No dobrze. Zaproponuję ci coś takiego - oddała mi papiery i odchyliła się na krześle - Potraktuj to jako "okres", zlecenie próbne. Za miesiąc wystawiamy dobrze już znane przedstawienie. Chcę żebyś zaprojektował do niego scenografię. Jeśli mi i reszcie zespołu spodoba się to, co przygotujesz, zastąpimy dotychczasową scenografię, twoją. Wtedy dostaniesz zapłatę i powitamy cię na pokładzie - uśmiechnęła się.
Przyjąłem propozycję, bo co miałem do stracenia? Dostałem scenariusz, zdjęcia i projekty scenografii i kontakt do autora sztuki.
Przygotowałem projekt, spodobał się im i dostałem pracę.
Przygotowałem projekt, spodobał się im i dostałem pracę.
-I w
zasadzie tak już zostało. Jestem częścią ich zespołu, często pracujemy wszyscy razem nad jakimś spektaklem. Świętosław pojawia się i znika, rzadko ingeruje w część plastyczną, ale czuć, że ma nad wszystkim kontrolę. To w końcu jego teatr. Ogólnie jest w porządku.
-Przedstawiłeś go trochę jak starego zboka…
-Serio?
– wybuchnąłem śmiechem – Może i nie ma żony, a partnerki zmienia co kilka
miesięcy, ale-
-A ty
skąd to wiesz?
-Wszyscy
to wiedzą. Wiemy
o sobie mnóstwo rzeczy, w tym też o naszym dyrektorze. To działa w obie strony.
-Dość
bezpieczny układ. Ja mam coś na ciebie, ty na mnie, będziemy siedzieć cicho –
zaśmiał się Tomek.
-Głupek – powiedziałem, ale też się uśmiechnąłem – W sumie to często się zastanawiamy,
jak jego dzieci to znoszą.
-Stary
zbok ma dzieci?! No tak, pewnie nawet sporo.
-Weź
przestań! – oburzyłem się – Nie nazywaj go tak. Dzieci… W
zasadzie trochę nie pasuje do nich to określenie, bo mają po dwadzieścia parę
lat. Ma córkę
Adę i syna Jarka.
-Poznałeś ich?
-Tak,
przy jakiejś okazji. Artur też. W zasadzie to Adę widuję od czasu do czasu,
pracuje niedaleko.
-Mhm. Ale zrobiłeś niezłą dygresję, wracaj do tematu - Tomek delikatnie mnie pospieszył.
-Tak, tak - westchnąłem - Wiesz co, z Arturem mogę pogadać o wielu rzeczach.
Ale na jeden temat, ciągle się kłócimy.
Umilkłem. Nie wiedziałem jak ubrać w słowa to, co pamiętam. Poza tym
wstydziłem się o tym mówić, bo to by oznaczało przyznanie się do… ignorancji.
-Jaki temat? – zniecierpliwił się Tomek.
-Jego rodziny – spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami.
-W sensie co? – drążył widząc, że bez pomocy przez to nie przebrnę.
-Bo ogólnie to niewiele mówi o rodzinie.
-Zaraz, to ty ich nie poznałeś?
-Nie – podrapałem się po szyi.
-Jak to, przez tyle lat-
-To było tak, że… Jak w drugim roku naszego związku powiedziałem, że chciałbym poznać jego rodzinę oznajmił, że to niemożliwe. Że oni nie zaakceptowali jego homoseksualizmu i się nie kontaktują. No i mogłem to zrozumieć, ale kiedyś przyszła do nas do mieszkania jakaś kobieta. Przedstawiła się jako siostra Artura.
-Siostra?
-Tak, jest Artur? – spytała zaglądając mi przez ramię do pokoju.
-Jest – powiedziałem niepewnie i wpuściłem ją do środka – Akurat bierze prysznic.
-Ach, to poczekam. Jesteś jego współlokatorem?
Kiwnąłem głową niepewny co na to odpowiedzieć. Wtedy Artur wyszedł z łazienki i delikatnie mówiąc wmurowało go.
-Alicja? – wydukał.
-Cześć, mam do ciebie sprawę.
-A-aha. Nie mogłaś zadzwonić? – spytał zerkając na mnie.
-Nie, to nie jest rozmowa na telefon. Przy okazji miałam ci przekazać, że matka ciągle czeka aż przedstawisz nam tą swoją dziewczynę. Tyle o niej opowiadałeś, a teraz co? – powiedziała karcącym tonem.
Artur wyglądał jakby miał paść na zawał. Szybko się jednak otrząsnął i powiedział, że w takim razie pogadają w kuchni. Kiedy przechodził obok mnie, spuścił głowę, ale nic nie powiedział. W tamtej chwili prawie nic do mnie nie docierało. W głowie słyszałem słowa tej kobiety: „matka ciągle czeka aż przedstawisz nam tą swoją dziewczynę”. Przecież mówił, że nie kontaktuje się z rodziną. Mówił, że rodzice wiedzą, że jest gejem, ale tego nie akceptują. A tymczasem co? Przyszła jego siostra.
Pyta się o dziewczynę.
Musiałem się przejść. Wyszedłem na chłodne już powietrze.
Dlaczego nie powiedział mi prawdy? Nie chciał, żebym poznał jego rodzinę? Ale dlaczego, kurwa dlaczego?! Może faktycznie ma jakąś dziewczynę i- Ale nie, przecież bym się domyślił. Chyba.
Krążyłem po dobrze znanej mi okolicy, nie musiałem więc wiele myśleć, gdzie skręcić. Nie wiem ile tak chodziłem, ale było całkowicie ciemno, kiedy wróciłem do mieszkania. Kobiety już nie było. Artur siedział przy stole, usiadłem drętwo obok. Spojrzał na mnie z miną zbitego psa. Nie ruszyło mnie to.
-Leon - zaczął cicho – To… Chyba powinienem ci to wyjaśnić.
Milczałem. Oblizał usta i zaczął bawić się pustą szklanką, stojąca na blacie.
- To nie do końca prawda, że nie utrzymuję kontaktów z rodziną. Bo widzisz, ja im nie powiedziałem, że jestem gejem.
-Domyśliłem się – powiedziałem sucho – Tylko nie wiem dlaczego. W sensie, dlaczego nie powiedziałeś MI prawdy. I co to za dziewczyna?
Stopniowo podnosiłem głos, emocje brały górę.
-Ta dziewczyna... – spuścił wzrok i jakby się zawahał – ta dziewczyna to ty.
-Co?! – zrobiłem wielkie oczy.
-Zrozum, gdybym powiedział im, że jesteś facetem, to naprawdę by tego nie przyjęli! Matka by się załamała, zawsze chciała mieć synową, a-
-Pojebało cię? Trzeba było powiedzieć, że nikogo nie masz, albo coś innego, a nie gadać, że jestem dziewczyną! Myślisz że jak się dowie później to co, nie załamie się?
-Nie dowie się. Nie mogę jej tego zrobić!
-I co, zamierzasz zawsze udawać, że ja to nie ja? Już teraz chce poznać swoją SYNOWĄ!
-Wiem… muszę to jakoś rozwiązać – wpatrzył się w dno szklanki.
-Niby jak?! Zamierzasz przyprowadzić jakąś dziewczynę i udawać że ze sobą jesteście?
-Myślałem o tym.
Zaniemówiłem.
-Leon, nie patrz tak na mnie, proszę… - jęknął – Wiem, że to nie fair, ale tak będzie najlepiej.
-Najlepiej? – syknąłem – Niby dla kogo?
-Dla wszystkich. Ja naprawdę nie chcę jej zranić.
-Chcesz dobrze. Chcesz żeby mamusia miała wymarzoną synową – syknąłem.
-Leon...
-Dobra! Zostawmy na razie kwestię twojej... dziewczyny – prawie wyplułem to słowo – Dlaczego mnie okłamałeś?
Chwila ciszy. Dalej bawił się szklanką.
-Chciałem ci powiedzieć, ale wiedziałem że tak zareagujesz – oblizał usta – I im dłużej to odkładałem, tym mniej miałem odwagi, żeby to zrobić. Poza tym, do tej pory nie domagali się spotkania z tobą.
Wziąłem głęboki wdech, żeby nie powiedzieć czegoś czego bym żałował.
-Potem długo się do niego nie odzywałem. Po jakimś miesiącu mi przeszło, ale potem przy każdej możliwej okazji starałem się go przekonać, żeby powiedział im prawdę, a nie pokazywał się w domu z jakąś znajomą i mówił, że to jego miłość. Bo faktycznie tak robił. Doprowadzało mnie to do szału, ale się zgadzałem, bo mimo wszystko wiedziałem co znaczy być... w jakimś sensie odrzuconym i nie chciałem żeby jemu się to przytrafiło.
-Jemu naprawdę to odpowiadało? W sensie, ja rozumiem że się bał, ale co z tobą?
-Nic. Nadal nie wiedzą o moim istnieniu.
Tomek pokręcił głową i dobrał się do krakersów, na które czaił się od dłuższego czasu.
-Poznałeś tą jego „dziewczynę”? – spytał między chrupnięciami.
-Niestety.
-Tak?
-To strasznie dołujące. Chciałbyś poznać kogoś, kto cię udaje?
-...W sumie byłoby to ciekawe.
-Dla mnie nie było.
-Ile to w ogóle trwało?
-Co? Udawanie?
Przytaknął.
-Jakiś rok. Potem powiedział rodzinie, że się pokłócili i z nią zerwał. Minął kolejny rok i powiedział mi, że tym razem pytają się czy kiedykolwiek zamierza się żenić, więc jest jeszcze gorzej, ale trwa przy swoim.
-Czyli co? Mówi, że sparzył się na tamtej lasce i na razie nie w głowie mu baby? – Tomek parsknął pobłażliwie.
-Coś w tym stylu.
-Słuchaj, weź mu postaw jakieś ultimatum.
-W sensie?
-No, że albo „wychodzi z szafy”; albo niech spieprza.
Zamilkłem.
-Nie mów mi, że o tym nie myślałeś!
-Myślałem, ale Tomek... Nie będę go zmuszać do czegoś, na co nie jest gotowy. Poza tym, co jeśli by wybrał tą drugą opcję?
-No to nie był wart zachodu! Leon, powinieneś uczyć się na błędach. Pogadaj z nim otwarcie, przedstaw swój punkt widzenia. Nic nie stracisz, a zyskać możesz dużo.
-Jak to nic nie tracę?! A jeśli faktycznie odejdzie po tylu latach? Ja go... kocham.
-Kochasz, a taki jesteś niepewny jego uczuć?
Otwarłem usta i zaraz je zamknąłem. Tomek ma w pewnym sensie rację. Czy jestem niepewny?
-Ja już mam taką naturę, że nie potrafię do końca uwierzyć we własne szczęście. Poza tym rozmawialiśmy już o tym. Mówi, że lepiej nic nie zmieniać.
-Lepiej nie zmieniać? Boże! Weź go przyduś. I więcej wiary w siebie!
Westchnąłem. Może i spróbuję.
-Wiele mi nie pomogłeś, ale-
-A co ja ci miałem pomóc? Pogadać z nim za ciebie? Wiesz, że to mogłoby się źle skończyć. Nigdy go nie lubiłem.
--ale dzięki za wysłuchanie moich żalów – dokończyłem z uśmiechem.
-Zawsze do usług – uśmiechnął się – Ale serio, nie wiedziałem, że znajdowałeś sobie tak fatalnych facetów. Kiedyś tylko wspomniałeś że masz kogoś, ale to nie tak na poważnie, więc „nie ma sensu żebym poznawał”...
-Bo nie było sensu.
-O rany! Jest sens, przynajmniej mógłbym go sprać, a tak co? Podejdę do obcego faceta i mu przypieprzę?
Roześmiałem się.
-Co ty, masz jakieś ojcowskie instynkty? Nie musisz się za mnie bić...
-Widocznie muszę, skoro sam tego nie zrobisz. No, ale teraz jest lepiej, znam tego Artura, więc jakby co to mogę działać.
-Ale ty serio? – zaniemówiłem.
-Oczywiście. Leon, nie pozwól tak sobą pomiatać! Bądź czasem pierdolniętym egoistą i nie oglądaj się na innych!
Patrzył na mnie poważnie, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Nie sądziłem, że może się tak o mnie martwić, byłem... zaskoczony.
-Dobra, ja się zbieram. Nie chcę przez przypadek spotkać źródła twoich rozterek – powiedział wstając.
-Ale ty jesteś walnięty.
Uśmiechnął się tylko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)